Bardzo byłem podjarany tą płytą w czasach jej premiery. Dzisiaj ta trzecia płyta Róż najmniej przetrwała próbę czasu. (mam na myśli oczywiście cztery pierwsze płyty, bo potem to nawet wstyd było ich słuchać. Jakieś bzdety o "bananowych drzewach" i o "kolorach") Po latach najrzadziej do niej wracam i najmniej w głowie mi zostało z tych dźwięków. Nie wiem dlaczego tak się stało. Niby wszystko jest jak należy, dużo rockendrolla, dużo specyficznie "poetyckich" tekstów Piotra Klatta, a jednak czegoś mi brak w porównaniu z dwoma pierwszymi klasycznymi już dokonaniami Róż.
Nie chcę krytykować tej płyty i nie będę, bo wychowałem się na niej i mnóstwo radości i tanich wzruszeń mi „Radio Młodych Bandytów” dostarczyło. Napewno liryki lidera zespołu zryły mi mózg. Ogromna ilość niezrozumiałych wtedy dla mnie- piętnastolatka metafor, tekstów, wyrazów robiła na mnie wrażenie, dające poczucie obcowania z erudytą i poetą rocka. To nie jest zarzut- lubię te teksty i dzisiaj.
Od samego początku obcowania z tą płytą drażniło mnie brzmienie perkusji. Nie wiem czy to bębny z maszyny czy tak sobie w studio gałkami ukręcili, ale właśnie ten drobiazg odbiera dużo z wrażeń artystycznych podczas słuchania płyty. "Radio Młodych Bandytów" jest mimo wszystko słabsza kompozycyjnie od swoich poprzedników i następczyń. Tak szczerze mówiąc to jest chyba pół na pół. Połowę utworów słucham, a połowę przeskakuję.
Panie Brzozowski, ależ pan ostry w swych osądach;
Tradycyjnie reedycja ma zmienioną okładkę: