sobota, 29 czerwca 2013

Pancerne Rowery- Deszczowa Piosenka


Jako iż brak płyty zespołu Pancerne Rowery na rynku, to musiałem sobie sam stworzyć jakąś okładkę do singla powiedzmy. Umówmy się zatem, że ten powyżej to jest pancerny rower. Szkoda mi tego zespołu, bo te szczątkowe nagrania, zazwyczaj w beznadziejnej jakości tylko, które można policzyć na palcach jednej ręki, a które dostępne są w sieci czy też na nośnikach kasetowo winylowych tylko zaostrzają mój apetyt na tego rodzaju granie. Jak mogłaby wyglądać cała płyta rowerów? Pytanie raczej z tych bezsensownych. Pozostaje mi tylko od czasu do czasu wsłuchać się w szum taśm magentofonowych, i wytężyć ucho by usłyszeć czy też właściwie domyślić się co gra ten zespół.
 
 
A że grali dobrze, mądrze i ciekawie najlepiej widać w klimacie utworu poniżej, tak lubię.
 

środa, 26 czerwca 2013

Tele Bass by be_red- relacja z budowy part II


Za dużo to nie mam do powiedzenia, oprócz tego, że sprzęt jest gotowy i przechodzi teraz serię testów. Jak widać, gitara prezentuje się pięknie i rasowo, jestem ukontentowany i podniecony. Bardzo wygodny bas. Teraz tylko pozostaje ukręcić takie brzmienie jakiego szukam i będę spełniony. Poligon brzmieniowy już rozpoczęty. Pierwsze próby sprzęt przeszedł pomyślnie.
 
 
Uchwyciłem pierwsze chwile nowej gitary w moim posiadaniu. Chwila ta oczywiście po staropolsku została uczczona chlebem i solą. Witaj w domu gitaro ma! Za stół posłużył futerał w którym znalazła się oczywiście moja nowa kochanka.
 
 
 
Na tym kończę relację z budowy, na następne zdjęcia z gitarą w roli głównej możecie liczyć podczas relacji z Jarocina, gdzie SMG pokaże swoją moc i pełnię swojego wdzięku.
 
Bas wśród swoich przyjaciół:
 
 
 


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Hey- Music Music

 
Wszystkie utwory zaczynają się na "m", tytuł płyty na"m". Świetna okładka. Pozostało już tylko sprawdzić czy zawartość płyty jest równie dobra. Jest i to bardzo. Chciałem wybrać jakiś jeden numer jako reprezentanta tej płyty, niestety. Znów muszę w tytule posta użyć tytułu płyty i pisać całościowo tym dziele zespołu. Jest tu tyle znakomitych utworów, może nie tak przebojowych jak pozycje z pierwszych lat ich działalności, może za pierwszym przesłuchaniem niewiele zostaje w uszach, ale jak to zazwyczaj bywa płyta zyskuje wiele przy głębszym poznaniu i z nią obcowaniu.
 
 
Obcowałem zatem z Music Music bardoz dużo i długo. To ta z płyt, której nie muszę obecnie często słuchać ale jak już do niej wracam, to zawsze klepię się sam po plecach, że dobrze postąpiłem siegając bo jedną z ostatnich fajnych rzeczy jaką wypuścił ten zespół na światło dzienne. To, że warstwa tekstowa jest znakomita  nie muszę nikogo do tego przekonywać. Nazwisko autorki jest już gwarancją wysokiej jakości treści. Do tego muzycznie niby nowocześnie a jednocześnie klasycznie. Staro nowy hejowy styl.
 
Jeden z moich ulibionych fragmentów, zarówno muzycznie jak i tekstowo.
 
 
 
Jeszcze więcej tu rocka, jeszcze gitary słychać...aale o tym już pisałem, zostawię ich w spokoju, dobrze że się rozwijają, że próbują, szukają, nie musi mi się to podobać, ale szanuję, akceptuję. Nie mogą grać całe życie wariacji na temat pierwszej płyty. Takie rzeczy to tylko AC/DC może robić.
 
 
Krótki przelot przez karierę zespołu. Przed śniadaniem i bez mrugnięcia okiem wciągam pierwszą, drugą, [sic!], Heledore. Resztę niekoniecznie. To co miałem o nich napisać już napisałem. Został mi jedynie Heledore, które sprzedałem za świetne pieniądze, a dzisiaj tego żałuję bo to unikat.
 
 
 
 
Chciałbym kiedyś znaleźć tyle cierpliwości by posłuchać nowych dzieł Heya. Jestem jednak raczej przekonany, że nie dam rady...

sobota, 22 czerwca 2013

T.Love- To Nie Jest Miłość


 
Słychać że Zygmunt poczuł zew rocka i zapragnął powrócić do korzennego rocka który jest ostry, brudny, zapluty, prymitywny. No właśnie, stąd też zapewne nazwa płyty i jej szata graficzna. Po okresie wygładzonego cukierkowego rocka zdobywającego listy przebojów chwilowy odwrót na pozycje dawniej już utracone. Całkiem niezły powrót, mam nadzieje że to zamierzenie artystyczne zespołu by tak zagrać było naturalnym krokiem i wewnętrzną potrzebą muzyków a nie wyrachowaną akcją marketingową w stylu dobra panowie, graliśmy punk, potem disco, potem pop, to co znów zagrajmy rocka, bo się dobre sprzedaje ostatnio jakieś grunge i inne nju metale.

 
To nie jest miłość – mam słabość do takich wyliczanek, tekst jeden z lepszych, zresztą jak ostatnio opisywany utwór „Nabrani”. Tak, wymienianka w dobrym tempie to dobry pomysł a do tego dobre wykonanie. Dobry początek płyty. Niezły poziom jeszcze trzyma drugi rockowy cios „Potrzebuję Wczoraj”, chyba nawet dosyć znany utwór z tej płyty. Dalej już nieco jednak napięcie osiada i nie pamiętam co grają panowie dalej. Musiałem sobie odświeżyć tą płytę i słucham jej teraz równocześnie pisząc o niej.



 
Tak, teraz wiem dlaczego nie ma ona stałego miejsca w mym. Niby wszystko jest w porządku, ale trochę nijakie są dalsze utwory. Rockowo, lajtowo, trochę to nie dla mnie. Muszę spojrzeć, bo nie pamiętam, kiedy ta płyta wyszła i odnieść się do tego co ja wtedy robiłem, gdzie byłem, to wszystko będzie jasne. Uwaga sprawdzam. No tak 1994 rok. Ależ wtedy namnożyło się znakomitych zagranicznych płyt. U szczytu wtedy byli Biohazard, Machine Head, Type O Negative, i setki innych znakomitych płyt, jak wiec mogłem wtedy słuchać Zygmunta i kompanów.

 
No tak bywa, są płyty, które nie trafiają w swój czas. Tak chyba właśnie jest z „Prymitywem”. O niebo lepszy od „Kinga” gdyby wtedy wyszedł może bardziej odcisnąłby swoje piętno na moim życiu, a tak niestety „Prymityw” pozostaje jedynie ciekawostką, która raz na dziesięć lat mogę sobie włączyć. Co prawda ta płyta i tak na głowę bije wiele pozycji z bogatej dyskografii T.Love, których w ogóle nie słucham, bo się ich nie da słuchać.

 

środa, 19 czerwca 2013

Świetliki- Anioł/ Trup


O tej płycie przypomniał mi w sumie Dr Misio za sprawą swojej wersji "Psa". Sięgnąłem więc szybciutko po ten krążek Świetlików. Przesłuchałem pierwszy utwór, drugi, i tak już została płyta w odtwarzaczu do końca. Właściwie to kręci się już w nim od kilku dni. Ależ miło na duszy mi się zrobiło. Dodatkowo jeden z czytelników bloga z którym utrzymuję ostatnio częsty kontakt nie tylko poprzez łącza internetowe, ale i zdarza mi się nawet uronić łzę w trosce by nie ulać ni krzty alkoholu, który czasem razem nas łączy.


 
 
 
 
No i on ten kolega chodził jeden wieczór i śpiewał następujące wersy:
 
Kto ty jesteś?
Polak mały
jaki znak twój?
Skropion!
 
ojciec umrze
matka umrze
jak nie da na
motor!

 
No i wiedziałem już, że to już tylko kwestia godzin, może dni, kiedy ta płyta wpadnie mi w ręce. To kolejna płyta, której czesto słuchać po prostu się nie da. Trudno przyswajalne dźwięki, żadnych łagodniejszych fragmentów. Lecz w zamian za to otrzymuję surową dawkę rocka z rewelacyjnymi jak zwykle tekstami Świetlickiego. Znów w tym miejscu muszę podziękować temu Misiu.
 
nie widziałem tego klipu chyba lat naście, dzisiaj go pisząc odnalazłem. Robi wrażenie
 

 
 
Kilka fragmentów jednakże mogę w kółko sobie powtarzać. Chociażby Opluty 2. Świetna kontynuacja Oplutego z pierwszej płyty. Eee, zresztą wszystkiego się dobrze słucha. Ale taka dawka poezji rockowej skutecznie każe mi odłożyć tą płytę na półkę i czekać na kolejne natchnienie. Takie płyty rzadko słuchane ale doceniane i szanowane, też muszą być i dobrze, że są.
 
 
 
 
 
 
No dobra, żeby nie było już tak całkiem kolorowo, to oczywiście kilka numerów bym sobie podarował i wyrzucił z tego zestawu. Tak też czynię słuchając tych Świetlików. A kaseta bardzo mało zniszczona, tak sobie na nią dzisiaj patrzę. Ani śladów rysek na kasecie, ani na pudełku. Poligrafia tez pięknie zachowana, czyżbym kompletnie nie słuchał kiedyś tej kasety?
 
 

 
 
 
ty jesteś prawda
ja jestem gówno prawda

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Mancu- Dokąd Idziesz Jozue


Niestety druga płyta Mancu zmęczyła mnie znacząco. Nie mogłem doczekać do końca żadnego utworu, ratując się przewijaniem każdego numeru w nadzieji, że może następny przełamie niemoc mego organizmu w asymilacji z dźwiękami generowanymi przez zespół. Nie pomogło słuchanie płyty ani na leżąco, ani na siedząco. Nie pomogła pora dnia, czy to noc czy dzień, wymiękałem zawsze. Na nic wydaje się zdała się pomoc zagranicznego producenta, czyli jednego z filarów zespołu Opposition, który to produkował jeśli pomysły były przeciętne.

 
Małym wyjątkiem na tej "kwadratowej" snującej się płycie okazał się utwór, który może również wybitny nie jest, lecz na tle reszty tej przeciętnej płyty okazał się fragmentem wyróżniającym się in plus. Mowa oczywiście o utworze
 
 
 
 
Do tego wszystkiego okładka płyty również nie jest zbytnio zachęcająca. Chyba jakiś początkujący grafik komputerowy ćwiczył jakies prototypowe wersje Photoshopa albo innego nieznanego mi programu do obróbki zdjęć, jeśli oczywiście w tamtych latach coś takiego było.
 
 
Oczekiwałem czegoś innego. Kiedyś bardzo ciężko było mi się pogodzić z faktem, że zespół który lubię, szanuję, czy też na którego płytę czekam w nadziei na dobrą muzykę, nagrywał rzeczy słabe, czy też mi nie pasujące. Dzisiaj mam odwrotnie. Dziwi mnie jeśli zespół nagra chociaż kilka utworów, które mi się spodobają i z tych kilku chwil potrafię się cieszyć, nie licząc na to, iż cała płyta mnie powali.
 
 
 



sobota, 15 czerwca 2013

Dr Misio- Relacja z koncertu



Bałem się strasznie tego koncertu. Obawa ma dotyczyła tego czy zespół i jego frontman dadzą radę na żywo. Czy to tylko projekt czy już zespół. Dodatkowo kilka niepochlebnych komentarzy w poście o płycie Dr Misio wskazujących na mierną formę koncertową zespołu uczyniło mnie z lekka przestraszonym i pełnym obaw. Wystryaszyłem sie jeszcze bardziej gdy zobaczyłem plakat na drzwiach klubu. Patrzę i widzę, że zespół wspiera się dorobkiem zawodowym swojego wokalisty. Słabe to, przemknęło mi przez myśl. Oby tylko nie przeaktorzył występu!
 
 
Tuż przed koncertem udałem się na palarnię w celu spożycia nikotyny, a tam stał sobie Pan Jakubik i odbywał pogaduchę z Grabażem, który wpadł na ich koncert bo występ Dr Miso miał miejsce w mieście lidera Strachów. Panowie pogadali sobie o dorastających swoich synach i związanych z tym problemach wychowawczych. Jako iż mój syn jeszcze ten etap dojrzewania ma przed sobą to z grzeczności nie wtrącałem się w ich dysputę i udawałem że ich nie widzę i nie słyszę. Przecież nie będę psychofanem i nie rzucę się na nich by ich dotknąć. Tak to źle jeszcze ze mną nie jest.
 
 
Dobra ruszyli. To nie projekt. To zespół. Dawno tak dobrze nie bawiłem się na koncercie (może za mało na nich bywam). Dostałem solidną dawkę prostego, radosnego żywiołowego rocka. Pan Arek dał radę jako wokalista, a zespół muzycznie, również był wyluzowany i dało się odczuć luz i swobodę. Po prostu bawili się równie dobrze jak publiczność, którą Jakubik kupił od pierwszej sekundy. No ma jednak ten dar łatwości nawiązywania nici porozumienia z publicznością. A znany już z klipów image sceniczne zespołu dopełniło dzieła zniszczenia.
 
 
Ważniejszą sprawą była jednak muzyka, która zabrzmiała o wiele mocniej i surowiej niż na płycie. Tak jak pisałem kilka postów temu, gdzie zastanawiałem się czy ta płyta będzie dłużej gościła w moim życiu, dzisiaj wiem, że tak. Wiele numerów na koncercie wręcz mnie powaliło i odkryłem je dopiero tam. Absolutnie numerem jeden w koncertowej wersji był lekko rozbudowany w stosunku do płyty utwór "Życie", który oprócz oczywiście tekstu był genialnym transowym czadem. Jestem fanem tego numeru. Właściwie wszystkie numery, które mniej podobały mi się w wersjach studyjnych na koncercie zyskały w moich oczach bardzo dużo.
 
 
Dzisiaj słucham w domu własnie tych numerów. Drugim mocnym punktem programu był utwór "Plan motywacyjny" Co za czad. Rock bez zadęcia, bez silenia się na sztukę wysoką. Rozrywka, dobrze spędzony wieczór i dobrze zainwestowane trzy dychy. Jak będzie okazja to udam się jeszcze raz na ich koncert, a drugą płytę kupię w ciemno.
 
Mirra, Kadzidło, złoto!
 
A po koncercie psychofanki, euforia, ciężki powrót do domu, trudny poranek, noc.
 
tryptyk pokoncertowy:
 
noc
 
 
 
poranek
 
 
 
sex
 
 
 
sex, rock, alkohol.

środa, 12 czerwca 2013

Kobong- Suplement


Pozwolę sobie uzupełnić pewien post z przeszłości, gdyz płyta i zespół wart jest tego by o nim nie zapominać i szerzyć chwałę tej płyty wszem i po kres dni tego świata. Tak więc mały powrót do przeszłości, czyli Kobong po raz pierwszy na blogu. Może zdawkowo i post mało wsparty archiwaliami, lecz szczery.
 
Kobong- Rege

A dzisiaj garsć krótkich przemyśleń i materiałów z czasów potęgi zespołu Sadowskiego:

Po pierwsze recenzja:

 
 
"Rege" nie jest oczywiście jedynym strawnym momentem tej kultowej już płyty. Dzisiaj z coraz większą przyjemnością zatapiam się w tą magmę dźwięków. Co prawda druga ich płyta już jakoś mi w głowie nie zamieszała, ale ich debiut to porcja słusznego rocka, jak już wspomniałem na światowym poziomie.
 
 
Po drugie, artykuł:
 
 
Ten post to też swoisty mój trybjut dla nieodżałowanego Roberta Sadowskiego, który w tylu zespołach i projektach się udzielał, a każdy jego twór muzyczny był "jakiś", wart uwagi. Jego gra w Madame, czy też Houku czynią go bliskiego memu sercu. Poniżej mega dobry song z tej płyty.
 
 
Po trzecie krótka monografia artysty:
 
 
 
Po czwarte:
 
 
 
i po piąte, szóste...
 
 

Potęga zespołu i tej płyty istnieje do dzisiaj. Męska, kultowa płyta. Jak dla mnie to z biegiem lat ona tylko zyskuje, nic nie tracąc.