Myślę sobie, że nie dam rady wysłuchać tej płyty w zaciszu domowym, więc pomyślałem, że zrobię to w samochodzie podczas porannej podróży do pracy. Daleko do pracy nie mam więc założyłem, że przesłucham tej płyty w jeden dzień. Rano na świeżo połowę i po południu na wkurwieniu jak będę wracał z koncernu.
Jak pomyślałem tak zrobiłem. Zaznaczę jeszcze, że ta płyta jest pożyczona, bo raczej bym sobie sam z siebie damskiego pop rocka nie kupił. Potraktowałem tą płytę jako ciekawostkę i wyzwanie. Przecież wszyscy raczej ciepło się wyrażali i nadal to robią o tym wydawnictwie. Jadę więc sobie muzyka leci. Słyszę głos jak z epoki big bitu, granie równie bigbitowe chociaż współcześnie brzmiące.
Na tym właściwie swoja opowieść mógłbym zakończyć bo muzycznie kompletnie nic mnie nie poruszyło. Nie usłyszałem ani jednej rockowej frazy mogącej ocieplić moje zmarznięte rockowe serce. Nadmienię, że po południu słuchało mi się tej płyty jeszcze gorzej. By oddać partyzancość tej sytuacji zdjęcia robiłem telefonem podczas słuchania tego krążka.
Nie wiem dla kogo jest ta płyta. Może tylko dla samej Ani Rusowicz, bo fani big bitu raczej sięgną raczej po nagrania z epoki, a dla współczesnych taka muza będzie zbyt archaiczna. Nie wiem może się mylę, ale wiem jedno. Polski współczesny żeński pop nadal mnie nie przekonuje. Dobrze, że wożę ze sobą prasę muzyczną bo czasem na zamkniętym przejeździe kolejowym mogę nadrobić czyetlnicze zaległości. Cały dzień z muzyką. Zwariować można.