Tej płyty nie powinno tutaj być. Najzwyczajniej w świecie marność nad marnościami. Jak na zdjęciach poniżej makuje jak podła whisky, którą trzeba przegryzać tortem. Złośliwym w stosunku do Kultu jest mi niezmiernie ciężko ale udawać nie zamierzam. Nie dość, że kompozycje nijakie to jeszcze Kazik z kompanami wykombinowali sobie, że zostana big bandem i zaproszą rozbudowaną sekcję dętą do swojego zespołu. Gitary nie słychać prawie wcale, wszędobylskie trabki, sakofony, puzony i bóg wie co jeszcze skutecznie zagłuszają resztę kultowej melodyki.
Na szczęście płyta nie jest moja, więc pieniądze, które wydałbym w nadziei na dobrą płytę Kultu, a potem się srogo zawiódł, mogę przeznaczyć na coś bardziej wartościowego. Jedynym broniącym się fragmentem jest utwór tytułowy z niezłym riffem i dęciakami, które na szczęście mnie akurat w tym wypadku nie irytują aż tak bardzo. No to ma moc. Poczułem się przez chwilę jak za dawnych dobrych czasów. Nie mam nic do Kazimierza i Kultu, niech robią swoje. Mają taką renomę, że zawsze ich płyty będą dobrze oceniane, a koncert wyprzedane. I dobrze. Ja nie idę prosto. Idę jak Deriglasoff- w bok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz