Nasłuchałem się już w życiu sporo różnorakich kowerów utworów zespołu Joy Division. Zarówno w wykonaniu naszych rodzimych jak i zagranicznych artystów. Jako, iż temat jest zawsze na czasie, a materiał wyjątkowo podatny na wszelakie interpretacje i nowe wersje to jest ich całe mnóstwo, nie zawsze w jakości zasługującej na poświęcenie im swojego czasu. Zawsze jestem ciekaw co można jeszcze wycisnąć z muzyki Joy Division, więc i tym razem z ciekawością sięgnąłem po ten produkt.
Od pierwszego przesłuchania trafiło mnie to prosto w serce. Świetne wersje, ciekawe interpretacje. Aż żal, że ta płyta trwa tak krótko. Mam tylko nadzieję, że to jest część pierwsza i nie ostatnia. Słucham tej płyty jak szalony. Dzięki niej po raz kolejny w tym dziesięcioleciu zdałem sobie sprawę jak ważnym i jak dobrym zespołem był band Iana Curtisa. Połowa zespołów po roku 2000 sięga po ich środki artystycznego wyrazu. Takie tribute albumy będą się pojawiać zawsze. A ten jest dla mnie szczególny. Różni artyści, jeden spójny klimat i atmosfera. Nie zepsuli oryginałów, a wręcz wnieśli do nich swoje trzy grosze. Bardzo dobra płyta. Jedynie czego żałuję, to tego, że odkryłem ją dla siebie dopiero kilka miesięcy temu.
Zdecydowanie za krótko! Wspaniały zespół, cieszę się, że Ci się spodobał. Generalnie uważam, że muzyka Iana Curtisa posłużyła za kanwę do tworzenia muzyki i wizerunki dla tych, którzy przyszli po Joy Division. Chociaż muszę przyznać, że zespół ma bardzo melancholijny klimat, od czego odcięto się po śmierci Iana. Słuchałeś New Order? Zupełnie inny klimat ^^
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, do poczytania o Patricku Wolfie :)
http://okreslac-znaczy-ograniczac.blogspot.com/