poniedziałek, 25 marca 2013

Riverside- Second Life Syndrome


To jedna z najlepszych płyt jakie posiadam i z resztą nie mam na myśli jedynie polskiej muzyki. Po pierwszej genialnej, nie oczekiwałem niczego gorszego chociaż bałem się, że mogą chłopaki pęknąć i zagrać słabiej, a dostałem równie dobre dzieło jeśli nie momentami jeszcze lepsze. Przede wszystkim jest ostrzej i ciężej. Kompozycje rozbudowane, poukładane z klasą i rozmachem, czyli prawie prog metal. Chociaż oczywiście wrzucanie Riverside do takiej przegródki jest krzywdzące troszkę, bo grają po prostu swoje. Chociaż obecność ich płyt na półce obok Porcupine Tree powinno być zaszczytem dla pana Stevena Wilsona.  Gdy teraz tak słucham po kilku latach i na spokojnie bez emocji mogę się wypowiedzieć to stwierdzić muszę, że brzmienie dwójki jest lekko skopane, troszkę kuleje brzmienie perkusji i ogólnie cała płyta jest lekko płaska, troszkę dynamiki bym dołożył. Ale każdy lubi inaczej więc się nie czepiam i tak przyjmuję tą płytę z otwartymi rękoma jak syna wracającego z przedszkola. Osobiście preferuję brzmienie zbliżone do tego jak zespół brzmi na pierwszej swojej płycie, gdzie wszystko jest wyraźniejsze, selektywniejsze. Ciężko to opisać słowami, trzeba posłuchać. I to byłby jeden, jedyny mały zarzut w stosunku do "Second Life Syndrome" Teraz już pozostało mi tylko zachwycać się tym arcydziełem.
 
 
 
Nie wiem ile razy już przesłuchałem ten krążek, w każdym razie bywały długie tygodnie, że nie słuchałem nic poza Riverside. Każdy utwór to osobny byt wart opisu i umieszczenia choociażby kilku słów o nim, bo nie jestem w stanie wyróżnić żadnej kompozycji jako tej najlepszej. Otwarcie płyty to intro oparte na wokalnych mantrach buduje nastrój by przywalić rozbudowanym i zmiennym "Volte Face". Świetne wokale od łagodnego śpiewu, do ostrego wrzasku, tyle się tu dzieje, że mam ochotę za każdym razem przesłuchać ten utwór dwa razy z rzędu. Galopady klawiszowo gitarowe przepyszne. I to wszystko zamknięte w ponad ośmiu minutach energetycznego rocka z najwyższej półki!
 
 
 
 
Właściwie już ten utwór mi wystarczył by pokochać "Second Life Syndrome" a to precież dopiero początek. Zaraz potem chwila odpoczynku w postaci ekscytującego Conceiving You, mogącego bez problemu również znajdować się na debiucie. Ten utwór ma siłę chyba poruszyć każdego. Zajawiskowo piękna kompozycja. No przecież pisałem, że tu dla słabych rzeczy miejsca brak.
 
 
 
Tytułowa kobyła też niczego sobie. Riverside na tej płycie łączą to wszystko co trzyma mnie przy rocku. Idealne proporcje liryki z momentami ostrymi, wręcz metalowymi. I słychać bas, który jest wyraźny, dobitny i prede wszystkim słyszalny. Słychać, że bas nie robi jedynie za tło i za zapychacz niskich częstotliwości, ale jest samoistnym bytem. Wiem, że z tym basem jestem skrzywiony, ale tak mam. W tej kompozycji jest wszystko. A klawisze, ale to osobny temat.
 
 
 
 
 
I w końcu najostrzejszy fragment tej płyty. Yeah, czad, energy, mój faworyt. Za potężny i prosty riff i za genialną końcówkę utwór ten awansuje do pierwszej dwudziestki moich fejwryt czadowych form muzycznych.
 
 
 
 
 
Tja, to jedna z niewielu płyt jakie w życiu dorosłym poznałem i jakie zrobiły na mnie takie wrażenie, które można jedynie porównać z moimi zachytami nad zespołami, jakie poznawałem mając lat naście a nie -eścia albo -ści kilka. I znów chwila wytchnienia po tym wyziewie, z piękną linią basu, zresztą ze wszystkim pięknym i pobudzającym wyobrażnie I Turned You Down. A nie mówiłem jeden utwór lepszy od drugiego. Nie wiem skąd takie dźwięki biorą się w głowach normalnych ludzi. Panie Grudziński, dziękuję za te solówki. Pokazał pan by zagrać genialną solówkę potrzebne sa oprócz umiejętności technicznych również emocje. Panie Vai, Satriani, samą techniką to możecie grać na czas w teleturnieju, a nie muzykę.
 
 
 
Wspomniałem o klawiszach. Jeden z moich cichych jednak faworytów na "Second Life Syndrome" Reality Dream III. Klawiszowiec dostał swoje pieć minut i jedną sekundę i je wykorzystał. Do tego dawno już nie słyszałem tak masywnego riffu wygenerowanego ludzką ręką na gitarze. Obłęd. Tak chyba najlepsza rzecz jaka przytrafiła się tej płycie to ten utwór. Do końca płyty jeszcze dwa utwory, ale jestem już emocjonalnie wyczerpany więc przesłucham je bez słowa. Szkoda tylko, że to ostatnia tak dobra płyta Riversajdów w całości. potem już tylko większe lub mniejsze fragmenty były porywające, co nie znaczy że złe. Ale gdy tak wysoko stawia się poprzeczki jak na pierwszej i drugiej płycie to potem bardzo często je przeskoczyć.
 
 
Chciałem tez zrobić zdjęcie długopisu jaki dostałem na jednym z koncertów klubowych, na którym byłem i na którym właśnie zakupiłem tą płytę. Tyle lat trzymałem ten wypisany długopis z logiem zespołu, bo wierzyłem, że do czegoś mi on się przyda. Gdy stworzyłem swojego bloga od razu wiedziałem, że będzie z niego świetny materiał graficzny. I co, dzisiaj gdy jest potrzebny nie ma go nigdzie. Ostatnio widziałem go latem, podczas przeprowadzki. Zapewne znajdzie się w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy zrobię osobnego posta i go uwiecznię na zdjęciu. Obiecuję.
 
 
 
P.S.
 
Podczas tej samej przeprowadzki zgubiłem tez żelazko. Jak je znajdę to nie będę go wam pokazywał. Obiecuję.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. ooo fajniejsze zdjęcia jak w moim wpisie :) ja się tam w ogóle nie postarałem.. p.s. zawsze mnie rozwala to zdjęcie na Twoim blogu o "ruszaniu płyt" ... jakbym widział moją żonę :) .. to Raczkowskiego jest?

    OdpowiedzUsuń