Chciałbym coś odkrywczego, innego, a może i mądrego napisać. Niestety pusta ogromna, tym bardziej, że to już kolejna płyta Nalepy na blogu i wyczerpałem chyba zbiór wyrazów i zwrotów opisujących pozytywne doznania związane z przesłuchiwaniem takich płyt. No bo słucha się "Snu Szaleńca" wybornie. Do tego niezły skład skleił sobie Tadeusz do nagrania płyty, same znane to przecie nazwiska. Spójrzcie na te facjaty:
Pasuje mi surowe brzmienie tej płyty. Wręcz minimalistyczne. Słychać tylko to co ma być słyszalne. Gitara, bas perkusja, czasami saksofon. Żadnych upiększaczy studyjnych, czasami mam wrażenie, że to nagranie na żywo zostało zrobione za jednym podejściem. A ten saksofon brzmiący w kilku kompozycjach jest rewelacyjny.
Jeden z załogi mistrza:
a, jeszcze drugi a nawet trzeci:
No to jeszcze kilka słów z prasy:
Jeżeli przyznam się bez bicia, że nie cierpię twórczości śp Nalepy, mój koment zostanie usunięty? :)
OdpowiedzUsuńnie zdarzyło mi się jeszcze usunąć żadnego komentarza, tym bardziej twojego, które zawsze są konstruktywne. A wersja Great Society jest dobra, nigdy jej nie słyszałem przyznać się muszę, to tak namarinesie nalepy
OdpowiedzUsuńNo to przyznaję bez bicia: nie cierpię twórczości śp Nalepy, ani żadnej zreczy, która jego jest.
OdpowiedzUsuńa ja poznaję pomalutku, i coraz bardziej sie przylepiam.. chciałbym mieć taki winyl..
OdpowiedzUsuńJak dla mnie najlepsza płyta Nalepy (no, obok breakoutowego Bluesa), znakomity skład, chyba optymalny (charyzma+umiejętności+zażyłości towarzyskie), znakomite utwory (kalumnie pisze pan prl-owski recenzent o "słabych" tekstach Loebla) i to brzmienie... Selektywne a przy tym ciemne... Bodkowy bas jest tu przepotężny.
OdpowiedzUsuń