W końcu nadeszła pora na płytę „Enjoy” zespołu IMTM, który gościł parokrotnie przy okazji kilku totalnie różnych stylowo utworów. Czy był to romans z acid jazzem, czy surowy rock z czasów świetności gdańskiej sceny, czy też jako kowerujący Depeche Mode zawsze IMTM grał mi znakomicie. Stąd też nie inaczej jest z klasyczną już dla mnie płytą "Enjoy!"- robi mi dobrze na duszy i sercu. I unosi się zapach lat beztroski z głośników.
Nie wiem dlaczego tak długo czekałem by opisac ta płytę, może liczyłem, że coś niesamowitego mi się w głowie ułoży i zabłysnę pisarsko, a może nie wiedziałem jak zabrać się za płytę, dla której jest się bezkrytycznym i szaleńczo nią opętany. Dzisiaj wiem, że po prostu nie mam dystansu do tej płyty i wspomnieniami z czasów pradawnych sie kieruję, a nie obiektywnością. W każdym razie, we wszystkich postach o IMTM podkreślałem swoją sympatię dla tej ekipy i tak już zostanie.
Płyta „Enjoy” to pure rock and roll. Mocno, surowo, melodyjnie i z jajem. Ileż razy ze słuchawkami na uszach i z kasetą w walkmanie przemierzałem połacia miasta mego. Kupę radochy i muzycznych wrażeń dostarczyła mi ta płyta. W całości, bo nie ma co odpuszczać, każdy numer to killer, nawet jak balladują to w taki sposób, że nie ma obciachu i poczucia, że to numer na siłę zrobiony, bo ballada na płycie być musi. Wiem, można się przyczepić, że nie ma tu nic odkrywczego bo pewnie i nie ma. Lecz czy zawsze chodzi żeby coś odkrywać w muzyce?
i kultowe już gzesny cy chory
i kultowe już gzesny cy chory
OOo, nie. Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Jak usłyszałem "Oni zaras psyjdą tu" (a wówczas Breakout to była dla mnie świętość), postanowiłem że nigdy więcej.
OdpowiedzUsuń