Nasłuchałem się już w życiu sporo różnorakich kowerów utworów zespołu Joy Division. Zarówno w wykonaniu naszych rodzimych jak i zagranicznych artystów. Jako, iż temat jest zawsze na czasie, a materiał wyjątkowo podatny na wszelakie interpretacje i nowe wersje to jest ich całe mnóstwo, nie zawsze w jakości zasługującej na poświęcenie im swojego czasu. Zawsze jestem ciekaw co można jeszcze wycisnąć z muzyki Joy Division, więc i tym razem z ciekawością sięgnąłem po ten produkt.
Od pierwszego przesłuchania trafiło mnie to prosto w serce. Świetne wersje, ciekawe interpretacje. Aż żal, że ta płyta trwa tak krótko. Mam tylko nadzieję, że to jest część pierwsza i nie ostatnia. Słucham tej płyty jak szalony. Dzięki niej po raz kolejny w tym dziesięcioleciu zdałem sobie sprawę jak ważnym i jak dobrym zespołem był band Iana Curtisa. Połowa zespołów po roku 2000 sięga po ich środki artystycznego wyrazu. Takie tribute albumy będą się pojawiać zawsze. A ten jest dla mnie szczególny. Różni artyści, jeden spójny klimat i atmosfera. Nie zepsuli oryginałów, a wręcz wnieśli do nich swoje trzy grosze. Bardzo dobra płyta. Jedynie czego żałuję, to tego, że odkryłem ją dla siebie dopiero kilka miesięcy temu.