Sam się sobie czasem dziwię. Cały czas czepiam się Waglewskiego i jego Voo Voo, a co jakiś czas pojawiają się oni u mnie w różnych konfiguracjach i z muzyką z różnych lat. I tym razem Waglewski z Edytą Bartosiewicz. Ależ to smaczny utwór. Waglewski jak najdalej muzycznie od swojej macierzystej formacji i Edyta Bartosiewicz w takim stylu jaki jest mi najbliższy w jej twórczości, czyli wczesno romantyczno-marzycielski pop rock i do tego po angielsku. Tak, taką Edytę Bartosiewicz kocham. Krótka to była miłość, bo potem już nic Edzia nie nagrała co byłoby podobne do jej solowego debiutu. U Pana Waglewskiego chyba pierwszy raz zaśpiewała po polsku.
Edyta w swoim wcieleniu z przed debiutu solowego czyli Holloe Polloy, który gościł już na blogu, ale teraz umieszczę garść materiałów, bo wtedy zapomniałem:
A wracając do całości płyty Waglewskiego, to całkiem całkiem, da się tego słuchać i kilka bardzo niezłych fragmentów można wykroić na tej płytce, chociażby ten:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz