Uwaga! Przerywamy na chwilę cykl o niesłuchanych płytach winylowych by nadać ważny komunikat. Otóż w końcu jest, ukazał się utwór zespołu Dog In The Fog, oraz teledysk do niego! Oto efekt wielogodzinnej pracy zarówno nad dźwiękiem jak i obrazem. Zespół jest bardzo dumny z faktu, iż może się teraz podzielić z wami owocami swojej pracy. DITF wykonał kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty.Miłego oglądania i słuchania:
Specjalne podziękowania zespół kieruje do Pawła sAIMOna Galusa za nagranie i zmiksowanie utworu, oraz za realizację teledysku. Bez niego DITF nie brzmiałby tak jak brzmi!
No nie słyszałem nigdy regularnej płyty tej artystki. Zawsze jeśli o niej słyszałem to jedynie w kontekście jej tragicznej śmierci, jej córki, bądź też zawsze pojawiał się w głowie utwór o tym, że w mieście jest pełno słońca. To były jedyne punkty zaczepienia i moja jedyna wiedza o Annie Jantar. No wiedziałem jeszcze, kim był jej mąż. Przyszła zatem pora by włączyć ten nieużywany do tej pory longplay i przekonać się, czy to kolejna płyta z cyklu: Festiwal w Opolu i niedzielny koncert życzeń.
Po części tak jest. Grupa wokalna Alibabki wspiera artystkę. Orkiestra pięknie gra i mamy same przeboje. Właściwie to nie wiem, czy któryś z tych utworów jest czy był przebojem, bo jak wspomniałem już jej twórczość do tej pory była mi zupełnie obca. Podejrzewam, że na festiwalach bardzo dobrze mogła zdawać egzaminy pieśń ostatnia na pierwszej stronie czyli:
Utwór ten ma wszystkie znamiona przeboju. Nagrany klip do niego, podbicie w refrenie, typowy puls basu i ładnie można się bujać i klaskać do rytmu siedząc w zalanym jak zwykle przez deszcz amfiteatrze opolskim. No klasyka. Na drugi hicior typuję jeszcze utwór otwierający stronę drugą tego wydawnictwa. Jakieś wątpliwości?
Sleeveface w przygotowaniu. Nie mogłem się doczekać dzisiaj na modelkę.
Chcecie to macie. Pierwszy raz słucham Ireny Santor i muszę stwierdzić, że nie jest tak źle jak myślałem, że będzie. Całkiem niezłe numery, które pasują idealnie do jakiegoś polskiego filmu, albo nawet do zagranicznego jeśli pani Irena śpiewałaby w obcym , najlepiej angielskim języku.
Najlepsze wrażenie robią te numery- kompozycje, które są bardziej nostalgiczne, a nie rodem z zabaw tanecznych na Służewcu. Najlepsze wrażenie zrobiła na mnie pieśń "Sen Z Ulicy Hożej". Naprawdę dobra kompozycja. Nie przepadam natomiast za utworami nazwijmy to w cygańskim stylu, trochę to obniża moją ocenę i sympatię do tej płyty, którą powoli zaczynałem przejawiać
Jak wyczytałem na kopercie płyty to już szósta płyta długogrająca artystki a druga złota. 1970 rok. Szacun. Cieszę się też, że znów mogłem pobawić się w sleeveface. Uważam, że i tym razem wyszło bardzo nieźle. Sam nie wierzę, że napisałem post o Irenie Santor. Ciekawe czyją płytę wylosuję następną. Tak sobie myślę, że chciałbym sięgnąć po płytę pewnej znanej wokalistki, której też nigdy nie słuchałem do tej pory.
Tym razem chyba bardziej zależało mi na umieszczeniu sleeveface niż tej muzyki, bo zabawa ze zdjęciami okładek płyt wyborna, a tu i obcowanie z ta płytą, przynajmniej dla mnie nie skończyło się, aż tak źle jak się bałem.Wiecie, że na tej płycie jest co najmniej kilka utworów, które ze spokojem mógłby lecieć w niedzielnym koncercie życzeń. No oczywiście na czele z tym jednym wyjątkowym evergreenem, którego refren zanuci zawsze i wszędzie cała Polska z zamkniętymi oczyma. No, ze zwrotką byłoby już zapewne o wiele gorzej.
Opolsko sopocki rozmach ma również kompozycja pierwsza na stronie pierwszej czyli "Śpiewam Pod Gołym Niebem. to chóralne na nana nanana. No proszę nawet i klip się znalazł, czyli jednak mam nosa do singli i przebojów. To musiał być hit. Generalnie strony A da się słuchać, bo druga część wygląda na bardzo wymuszoną kompozycyjnie i jakoś przeleciała mi zupełnie koło ucha.
Aż się boje puścić ta płytę własnej matce, jak przyjdzie do mnie na niedzielny rosół, bo zapewne się wzruszy na dźwięk tych wszystkich znanych utworów. ?Jeszcze będzie gotowa zlecić mi zakup gramofonu jakiegoś i będę musiał jej oddać moje winylowe nierockowe wynalazki. Tylko jak ją nauczę obsługi sprzętu. Z wysłaniem smsa ma do dzisiaj problem, a tutaj trzeba opuścić ramię z igłą.
Obiecane sleveface z panią Ireną. Wybrałem najgrzeczniejsze, bo potem modelka zaczęła mi się rozbierać i Pani Irena z niewzruszoną twarzą stała w bieliźnie tylko. Może założę taką podkategorię na blogu i będę wrzucał te moje amatorskie sleeveface?
Powoli już do pokoju zaczyna zaglądać małżonka i dziwnie się
na mnie patrzy. Widzę to zdziwienie i pytanie w oczach: czego ty słuchasz czy
na pewno wszystko z tobą jest w porządku? I co jej mam powiedzieć, że mam
jedyną i niepowtarzalną okazję by zapoznać się z muzyką z płyt których nigdy
nie słyszałem i pewnie już nigdy ich nie włączę nawet mimo faktu iż należą one
do mnie. Korzystam zatem z napływu tej chęci i wyciągam na światło coraz to
bardziej zakurzone i dziwniejsze tytuły. Dzisiaj chociażby na talerzu ląduje
płyta wykonawcy, o którym nic nigdy nie słyszałem. Zatem zastosuję zabieg
podobny jak przypadku pozostałych tych dziwnych płyt ostatniego tygodnia.
Włączam, słucham, a potem piszę.
Słuchając widzę, faceta w garniturze w koszuli z kołnierzykiem wielkości skrzydła Concorda, który trzyma mikrofon i zamaszystym ruchem dłoni to sobie go przysuwa to oddala od ust. Bardziej wizualnie to taka muzyka kojarzy mi się ze znakomitą sceną z "Misia":
Generalnie cieszę się bardzo, że wam się ta zabawa spodobała, więc odkopuję dalej dziwne płyty i będę je tutaj prezentował. Najlepszy numer na płycie pana Koconia to "Adresy". Powiem jeszcze coś. Przesłuchałem tej płyty dzisiaj dwukrotnie. Ewidentnie najlepsza rzecz z tych moich ostatnich wynalazków. Zwariowałem. A już niebawem zapraszam na kolejny odcinek cyklu: Z Archiwum Płyt Niesłuchanych"
Dobra, dzisiaj jedziemy po bandzie. Jak już powiedziało się A to trzeba powiedzieć Be. Zespół kultowy, zespół legenda. No gdzie podziali się chłopcy z naszego pueblo chce się wykrzyknąć. Przyznam się szczerze, że leży ta płyta na półce ani razu przeze mnie nie przesłuchana. Zrobię to po raz pierwszy specjalnie na potrzeby tego wpisu. Dajcie mi więc chwilę. Wrócę do pióra zaraz po przesłuchaniu krążka
No yyhm, nie wiem czy to ich jakaś dobra płyta? No specyficzny pomysł na granie w naszym kraju. No cholera, meksykańskie klimaty w siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości. Szacun za odwagę. Myślicie, że nasi rodzice, a niektórych dziadkowie grube imprezy odbywali w rytm tych pieśni? Wino sangria, adapter, popularne. Czad. Znalazłem jeszcze kilka płyt, których nie słuchałem, a są w podobnym, że się tak wyrażę stylu. Sam nie wiem czy dalej mam w to brnąć?
No to buszujemy dalej po najbardziej zakurzonych płytach, które jest mi dane posiadać. Nie wiem jak długo wytrzymam ten cykl, czy w końcu któraś płyta tak mnie wykończy, że zapragnę posłuchać czegoś sprawdzonego. Na razie bawię się przy tym cyklu niezmiernie. A jakie płyty znalazłem na półkach! Chyba jednak jeszcze kilka takich okazów wam przedstawię.
Dwa Plus Jeden w odsłonie z wczesnych lat osiemdziesiątych. W sumie to nawet nie wiem co ma napisać, bo oprócz jednego utworu, który był jako takim hitem to na tym krążku jest muzyka, której kompletnie nie rozumiem i nie słyszałem nigdzie tych utworów. Kolejna płyta dla nikogo. Tym jednym utworem, który jakoś zaistniał w mojej świadomości jest "XXI wiek (dla wszystkich z nas)". No i tą drogą powinien ten zespół jeśli chciał odpowiedzieć muzycznemu światu na new romantic i synth pop.
Druga strona o wiele ciekawsza, bo bardziej właśnie elektroniczna. Nie znaczy to jednak bym się nad tymi numerami zachwycał. Typowe ejtisy. Ale dużo napisałem o płycie, której nie kumam. No i udało mi się przemycić coś co bardzo mi się spodobało już jakiś czas temu czyliSleeveface
Dzisiaj sięgam w najczarniejsze otchłanie moich regałów z płytami. Nie dość, że okładka koszmarna, to zawartość tej płyty raczej dla fana muzyki rockowej nie przynosi ani jednej wartej uwagi nuty. Skoro jednak zacząłem sięgać do takich pozycji to warto jednak kilka słów napisać.Włączyłem sobie ten krążek i momentalnie poczułem się jak w latach osiemdziesiątych podczas niedzielnego obiadu, któremu zawsze towarzyszył nam w domu telewizyjny koncert życzeń, w którym właśnie grano takie numery. I wtedy i dzisiaj nie dało się tego słuchać.
Jakby nie spojrzeć to na tym krążku są same hity minionej epoki. Najlepszy w zestawie to numer, który po dodaniu mocniejszych gitar i męskiego głosu miałby nawet szansę zostać rockowym przebojem. Szkoda, że moja mama nie ma gramofonu, bo sprezentowałbym jej ta płytę. Muszę więc zaprosić ją do mnie na kawę i puścić jej z winyla te numery.
Właściwie to zdawałem sobie sprawę z tego, że ta płyta nie wzbudzi mojego zainteresowania bo tego typu wykonania były mi zawsze obce. Chciałem jednak przekonać się naocznie o tym. No i się przekonałem. Tyle dobrego naczytałem się o tym krążku, że po cichu liczyłem jednak na jakieś zaskoczenie. Niestety. Strasznie aktorskie wykonanie i mało muzyczne. Oczywiście w moim rozumieniu. Nie zamierzam obrażać ani artystki ani wszystkich fanów tej płyty.
Z tego wszystkiego to najlepsza jest okładka. Nawet mógłbym napisać, że okładka jest znakomita. Zadacie mi pewnie zaraz pytanie, po co więc piszesz człowieku o płycie, której nie rozumiesz i której nie słuchasz. I zaiste jest to dobre pytanie. Sam nie wiem. A poniżej najlepszy utwór na płycie.
Nie mam pytań. Świetny utwór i światowy klip. Zazdroszczę, ale i jestem dumny z naszej młodzieży, która bez kompleksów gra na światowym poziomie. Jedyne czego pragnę, to to, by reszta płyty, jeśli ją już nagrali i wydali brzmiała tak samo. Czyli proste rockowe utwory z piekielnie melodyjnymi wokalami. Jak na razie słucham po kilka razy dziennie.
No nie do końca ostatnimi laty było mi z Fiszem i Emade. Panowie podobnie jak ich ojciec są tak płodni i udzielają się na tylu frontach, że nie sposób za nimi nadążyć. Jednak ta płyta polecona mi przez przyjaciela wywołała we mnie coś czego dawno już nie czułem, czyli chęć słuchania jej na okrągło. Nie wiem już, który raz jej słucham i wydaje mi się coraz lepsza. Pierwsze odsłuchy zupełnie nie wskazywały na to, iż tak się zaprzyjaźnię z "Mamutem" ale dzisiaj już jesteśmy na ty.
Sporo elektroniki lecz przyjaznej dla ucha. Mają ci młodzi Waglewscy jednak łeb do tworzenia znakomitej muzy. Gdzie nie gdzie pobrzmiewają echa twórczości Fisza hip hopowca, jednak jest to podane na rockowo, nowocześnie. Teksty jak zwykle na wysokim poziomie. Zawsze mają coś do powiedzenia.
Ale tłuste bity i basy. Chociażby taki numer jak "Zwiedzam Świat" nawet momentami mam wrażenie, że takie granie doskonale sprawdzałoby się na alternatywnych parkietach tanecznych.Czy to ta płyta dostała tyle Fryderyków (tych sławnych polskich muzycznych branżowych nagród)?
No cóż dawno nas nie było, ale to nie znaczy, że nic się u
nas i z nami nie działo. Poniżej zapowiedź nowego. Siedzieliśmy całą zimę i nagrywaliśmy różne rzeczy. Teraz postaramy się to sukcesywnie zaprezentować. Przed wami nowe oblicze zespołu Dog In The Fog: