A zostałem jeszcze sobie na chwile w osiemdziesiątych latach, natknąłem się na ten utwór przygotowując poprzedni wpis. Jest klip, nie w całości co prawda, ale wspomnienia odżywają. Nie wiem czy to dobry utwór czy słaby, naładowany jest tak moim dzieciństwem, że prędzej czy później musiał się tu pojawić. W sumie mocno awangardowy brzmieniowo jak na tamte lata. Taki synthpopowy. Jeszcze kilka lat temu odrzuciłbym go, mimo dziecinnej sympatii. Dzisiaj przy narastającej mojej akceptacji dla ejtisowych brzmień, jestem skłonny ten utwór bardzo szanować.
Nie znam tej płyty, jeśli tam jest więcej takich brzmień to jestem bliski zapoznaniu się z tym wydawnictwem. Ktokolwiek widział, ktokolwiek zna, proszę o informację czy da się tej płyty przesłuchać w całości? Nie spotkałem nigdzie reedycji tej płyty. Dzisiaj wpis krótszy niż zazwyczaj, w końcu luty też jest krótszy, więc się wpasowałem.
Mimo, iż jestem schyłkowym produktem peerelu to wiele rzeczy wryło mi sie w głowę na forever. Mimo iz do śmiechu nie było, zapraszam na krótką podróż w czasie do tych okropnych czasów.
Ależ się zdziwiłem gdy odkryłem ten utwór na blogu Moja Stodoła. Nie znałem tego utworu, ani tym bardziej tego filmu. Zdziwiło mnie jeszcze bardziej to, że autorem słów i muzyki jest Grzegorz Ciechowski. Lubię takie "archiwistyczne grzebactwo", bo można znaleźć skarby niemałe. Niby wszystko jest oczywiste, niby wszystko już słyszałem i niby się znam, a tu proszę taki rodzynek. Zapewne inaczej bym pisał, gdybym był w posiadaniu boksu Obywatela G.C., gdzie ten numer i jeszcze jeden, również pochodzący z tego filmu są dodane jako bonusy do pierwszej solowej płyty Obywatela znajdującej się właśnie w tym kilkupłytowym zestawie. Cóż, prędziej czy później będę musiał nabyć te dziewięć płyt, chociażby dla tych wielu nieosiągalnych utworów.
Moment gdy wchodzi solo gitary- porywający! Jerzy Mercik na wokalu. Nie mogę sie uwolnić od tego utworu. Domyślam się, że osobna płyta, kaseta, z muzyką z tego filmu nigdy nie zostały wydane. No, to pora obejrzeć sobie cały film:
Kombi 4. A mówcie co chcecie. Dobrze się tego słucha. Może bardziej z
sentymentu niż w poszukiwaniu Mount Everestu doznań dźwiękowych. Przyjemne
granie, które jeszcze bardziej zyskałoby na wartości gdyby było zrobione na
żywych instrumentach, dodać Skawiński z Tkaczykiem powinni głębi gitar,
wyrzucić plastikowe "pięciokąty perkusyjne", które wtedy chyba wszystkie zespoły
wzięły sobie za punkt honoru, by je mieć w swoim składzie i wypróbować swoich
sił w starciu z nimi. Moim zdaniem Kombi przegrało to starcie. Ale takie to były czasy i żywe instrumenty były w odwrocie.
Mam ten dar, że mogę w wyobraźni usłyszeć jak te numery
zabrzmiały by gdyby na warsztat wziął je faktycznie zespół z rockowym
instrumentarium. Toż to idealny materiał do zagrania na dwie gitary, bas i żywa
łomoczącą perkusję. I to słychać, że potencjał w kompozycjach tu jest, zresztą
jak na każdej płycie Kombi, dzisiaj kojarzącej się jednoznacznie z obciachem i
brakiem swojej wizji na muzykę. A to za sprawa eksperymentów Skawińskiego z
dodaniem drugiego „i” do nazwy zespołu i graniem szmaciarstwa za przeproszeniem
okrutnego. Trzeba było dać umrzeć śmiercią naturalną legendzie. Teraz byliby
klasykami, a tak są żywym trupem ubierającym się w najnowsze kolekcje
projektantów mody (patrz sty uprawianej muzyki, mosty aviniony, scena dance czy
coś w tym stylu)
Kolejny mój wpis, w którym wyżywam się na tym zespole, ale
sympatia do zespołu i ich twórczości zostaje. Tyle przebojasów ponadczasowych
ma na koncie Kombi, że nie mogę o nich do końca źle myśleć. Przeszukajcie sobie sami mojego bloga, to zobaczycie ile utworów umieścili chłopcy z tamtych lat na moim swoistym rankingu najlepszych polskich utworów.
A co znajduje się na Kombi 4? Oto moi ulubieńcy:
nieśmiertelny przebój zespołu z genialnym teledyskiem uważam zrealizowanym na światowym poziomie, z udziałem Karoliny Wajdy i nieżyjącego aktora Jacka Chmielnika, a wszystko wyreżyserowane przez Machulskiego. A do tego bardzo dobry napój koloru rudego spożywany przeze mnie wieczorami.
Rendez Vous- kolejny mega utwór i teledysk filmowy. Świetny bas Tkaczyka. To chyba największe muzycznie znane rzeczy na tym krążku, oprócz nich na Kombi 4 jest masa niezłego materiału.
Zaczarowane miasto, no mam słabość do takich
instrumentalnych wzniosłych melodii nie wiem czemu. W sumie pozostałe utwory mogę też wymienić bo przesłuchałem
ta płytę sobie dzisiaj jednym ciągiem bez znudzenia. To tez o czymś świadczy.
Koniec końców co by nie pisać, górę bierze sentyment, że
słuchałem sobie kiedyś tego analogu jako trzynastoletni szczyl i strasznie
robiły mi te numery, dzisiaj raczej już nie znalazłyby zrozumienia tak
zaaranżowane kompozycje w moim "szerokim guście".
Tak wyglądała ulica, którą codziennie od dwunastu lat podążam do pracy w tedy kiedy powstawał utwór Na Skrzyżowaniu Ulic". Dzisiaj wygląda ona nieco inaczej, więcej jest aut, pasów, świateł i wszystkiego tego, o czym spiewa Ziemowit Kosmowski.
Ekspolatuję tą składankę bardzo mocno cały czas i uwolnić się od niej nie mogę. Stąd też kolejny wpis dotyczący jednego z utworów na niej zamieszczonych. Rendez Vous oczywiście już było, owszem, nie chciałem więc już do nich wracać uznając temat za zakończony i wyczerpany. Podobnie zresztą jak w przypadku opisywanego zespołu Subway, który za spawą lidera jest połączony z Rendez Vous. Subway i Rendez Vous. Te dwa zespoły łączy również fakt, iż w swoim repertuarze mają ten potężnu utwór, który stał się dzisiaj bohaterem nocy.
Nagrany dwa razy. W dwóch różnych epokach. Stąd dwie zupełnie różne interpretacje i wersje. Dwie odmienne wizje, co warte podkreślenia obie godne uwagi. Na dzisiaj co prawda bardziej trafia do mnie wersja starsza, ta ze składanki, niż subwayowa, ale to tylko kwestia nastroju i potrzeb. Ta pierwotna, pasuje do epoki w której powstała. Pięknie zimna, gitarowa, przestrzenna i chropowata. Nic a nic się nie zestarzała, a bridge gitarowy wchodzący po zwrotce wraz z wyłaniającej się z niej zagrywką gitarową to majstersztyk. Podobnie zresztą jak wejścei solówki gitarowej, to sa momenty które mogły tylko w Polsce powstać. Dla mnie rewelacja.
Nowsza wersja, może i bardziej lajtowa, bardziej swingowa, bujana za sprawą dęciaków i klawiszy to dzięki nim kompozycja ta staje się cieplejsza. Nie mogę nie wspomnieć również o tekście, w którym jest to skrzyżowanie "widoczne". Uwielbiam moment gdy jadę samochodem do pracy i właśnie trafia się ten fragment mojej składanki samochodowej, a ja stoję na ...skrzyżowaniu.
No jestem fanem takiego grania, tym bardziej, że grają to nasi. Trudno wymyślić coś oryginalnego w tym rodzaju sztuki jaki uprawiają quidamowcy, ale czy ja tego od nich oczekuję? Nie chcę żeby dokładnie tak grali jak grają na tej płycie i na "Alone Together" Wszystko inne co nagrane zostało jeszcze z wokalistką czy ostatnie nagrania sygnowane szyldem Quidam nie robią na mnie żadnego wrażenia. A te dwie płyty tak.
Jest na czym ucho zawiesić, dużo przestrzeni, dużo miejsca dla instrumentów, ciepłe wokale, raz łagodniej, delikatniej, przestrzenniej, co jakiś czas dołożony fuzz do gitary i mocniejszy riff okraszony pasującą i rześką solówką. Móstwo miejsca na wyobraźnie i oddanie się tym muzycznym pekzażom. Tak, takie skakanie po klimatach często dobrze się sprawdza w moich czterech ścianach pokoju i innych miejscach gdzie przesłuchuję i odsłuchuję płyty i utwory.
Lubię jak w muzyce się dużo dzieje, lubię róznorodność i zmienność motywów, temp w obrębie nawet jednego utworu. Stąd taki Quidam mi odpowiada. Nie mogę coś ostatnio jednorodnych muzycznie płyt słuchać. Pamiętam jak kiedyś za jednym podejściem mogłem przesłuchać całe dyskografie zespołów takich jak np. My Dying Bride, dzisiaj nie jestem w stanie wytrzymac dłużej niż dwa utwory z rzędu takiej monotonnej dźwiękowej mszy. Się ludzie zmieniają. Dobrze, że zmieniłem się tylko w tym zakresie i nie odpłynałem od rocka. To jednak zostaje na forever, tylko czasem jest przesyt jedną formą, a zachwyt nad inną.
Z SurREvival mam jednak inny problem. dobrze się tego słucha w całości, ale jakby mnie ktoś poprosił by wskazać jakiś utwór który jest charakterystyczny dla tej płyty, jakiś może najlepszy fragment, mam z tym problem, stąd tak długo ta płyta leżała i czekała w kolejce do opisania, bo nie mogłem znaleść "singla" i dalej nie mogę. Żeby wszyscy mieli tylko takie problemy. Wybieram utwór do którego powstał klip. Lecz przypominam, ten album zyskuje słuchając go w całości.
Dobrze, że jednak zdecydowałem się ponownie przesłuchać ten krażek i przy okazji skrobnąć o nim te kilka zdań. Dzięki temu jutro będę sobie słuchał ich następnej płyty czyli "Alone Together". Zobaczę i przekonam się, która okaże się lepsza, albo która bardziej mi przypasuje w te zimowe lutowe dni. Bo dobre to są one obie.
I tak też się stało, słowa okazały się prorocze. Lecz zanim to nastąpiło zespół Piersi w różnoraki sposób opowiadał najnowszą historię naszego państwa ludowego, orazbarwnie opisywał społeczno polityczne konteksty wielu wydarzeń wpływających na losy zwykłego obywatela, ba na całe masy ludu pracującego i uczącego się. Stąd pieśni już kiedyś prezentowane między innymi o milicjancie.
Dzisiaj zajmiemy się dalszym tropieniem wpływu
Ależ ta interpretacja wiersza naszych wieszczy jest poetycka w swojej wymowie. Jasny przekaz, spójność słów z muzyką. Brawo Panie Kukiz i pozostali piersiowie. Aż chce się nieść sztandar w rytmie tego utworu i maszerować ramię w ramię, ku świata słońcu nowemu. Białe gołębie pokoju wskazują nam kierunek.
słowa: Brzechwa, Gałczyński, muzyka bojowa, z wykopem: Piersi
Ten tekst, poniżej
również zainspirował naszych młodych rockmanów, a mówią że rokendrolowcy to
ludzie bez obycia, nieoczytani, prostacy, a tu proszę, cóż za umiłowanie polskiej
pezji. słowa: Brzechwa, Gałczyński, muzyka bojowa, z wykopem: Piersi
przed utworem osobisty wykład artysty
Na małej stacji, w
wiosce Poronin,
Gdzie pociąg stanął przy zgrzycie szyn,
Wysiadł z wagonu ojciec, a po nim
Raźno na peron wyskoczył syn.
Wyszli na drogę, wesoło idąc,
Przez kładkę przeszli na drugi brzeg.
Ojciec przystanął, spojrzał na syna,
Pomyślał chwilę i tak mu rzekł:
"Tu na tej ziemi, dawno już temu,
Za moich młodych dziecinnych lat
Chodził po świecie człowiek, któremu
Nową epokę zawdzięcza świat.
Wiesz o kim mówię?"
"Wiem, o Leninie"
"Czy tutaj mieszkał?
Czy tutaj śnił?"
"Tak na tej ziemi, tu w Poroninie
Przed żandarmami Cara się krył."
Potem umilkli i w zamyśleniu
W wielkim skupieniu gdzieś dalej szli,
Tą samą ścieżką, po której Lenin
Być może chodził za tamtych dni
Strasznie jarałem się kiedyś takim klimatycznym metalem. Na szczęście zostały ze mną takie kapele jak Aion i właśnie dzisiejszy Graviora Manent vel Undish. Wracam do tej muzyki nadspodziewanie często, z racji swego usposobienia nazwijmy to nostalgiczno romantycznego, bo taki posmak ma ta muzyka.
Brzmi zachęcająco nieprawdaż?
Skąd to zamieszanie z nazwami możecie sobie przeczytać z poniższych notek prasowych, które wytropiłem dla was z zapałem i dociekliwością godną samego Gala Anonima opisującego losy początków naszego państwa.
Osobiście posiadałem wydawnictwo (ściślej mówiąc kasetę) zespołu Graviora Manent, uległo niestety zaginięciu bądź też sprzedałem będąc w głębokiej depresji, nie tyle finansowej co raczej emocjonalnej. Dzisiaj tego błędu już bym po raz drugi nie popełnił. Ale dość pogłębionej psychoanalizy. Jaki klimatyczny metal jest, każdy widzi. Brakuje mi dzisiaj tego stanu w jaki mnie wprowadzały tego typu zespoły i dziękuję im za to że to potrafiły robić. A dzisiaj tylko tyle po nich zostało co jeden świr z drugim napisze, czy też umieści w internecie. R.I.P my childhood and youth.
Jako uzupełnienie tego tematu przypomnę wydawnictwo, na którym rówież pojawił się ten utwór. Cóż to była za składanka. Przesłuchałem ją chyba z tysiąc razy. Jedna z bardziej eksploatowanych moich płyt lat dziewięćdziesiątych.
Dziś już nie, wtedy tak. Wtedy uczucie euforii i świadomość, czy też właściwie przekonanie, o obcowaniu z czymś genialnym, oryginalnym. Dzisiaj sentyment, rzadkie słuchanie, szacunek. Wtedy zasłuchiwałem się w całej kasecie, która zresztą dobrze brzmiała i miała jajcarską okładkę. Dzisiaj wybiórcze słuchanie co lepszych fragmentów i uśmiech politowania dla okładki. Wtedy wersja wiadomego utworu z Edytą Bartosiewicz, zdawała się wszechogarniającym kowerem, graniczącym z absolutem. Dzisiaj traktuje jako pierwszy symptom niebezpiecznej zabawy pod hasłem Fishdick. Dzisiaj nie mogę słuchać tych flamencowatych gitar i rozmydlonych wokali.
Wtedy płyta roku, dzisiaj płyta na półce. Nie jest to zła płyta, szczególnie na tle większości twórczości ejsidów, ale ja już nie ten i muzyka nie ta. Tak czy inaczej to chyba ostatnia rzecz tego zespołu jaką opisuję, bo wszystkie moje prawdziwe drinkersowe rzeczy już były. Był traszowy pierwszy long, gdzie gitary brzmiały jak wk…*iona mucha latająca po pokoju, był też drugi hardrockowy, przebojowy dirty money, był kultowy najcięższy najpoważniejszy infernal.
Wtedy Poplin Twist- zabójca. Dzisiaj Poplin Twist. Niekwestionowany king of this płyta. Oczywiścei jest mnóstwo świetnych przebojowych riffów, ale aj wont mor! Potrzebuję więcej kopniaków w stylu I'm A Rocker, takich rzeczy mi brakuje. W sumie to jak już powiedziałem i tak trzeci long acidów jawi się jako perła w koronie na tle bardziej współczesnych płyt naszych metalowo hardrockowych jajcarzy. To i tak pierwsza liga.