niedziela, 31 stycznia 2016

Karate Musiq- Kultura Albo Masowa


Miałem o nich napisać wcześniej, szczególnie ze względu na śmierć Roberta Leszczyńskiego, który co prawda był postacią mocno kontrowersyjną i raczej w środowisku był nie lubiany. Ja jakoś patrzyłem na niego nie wiedzieć dlaczego z sympatią. Pamiętam jego recenzje płyt w Gazecie Wyborczej, w której raczej każdorazowo pisząc o płycie rockowej wieszczył koniec tej dziedziny sztuki, a wychwalał pod niebiosa muzykę z tak zwanych rejonów nowych brzmień. Na marginesie na blogu można znaleźć muzyczno słowny poemat ku czci pana Roberta w wykonaniu Kasi Nosowskiej i Kazika. to były czasy.


Zespół Karate Musiq to próba zmierzenia się recenzenta i dziennikarza z tworzywem, o którym cały czas pisał. No nie jest to próba zwycięska, mimo, iż do projektu pozyskał basistę Wojtka Pilichowskiego. No cóż jego popisy nie wystarczają by ochronić ta płytę od wpłynięcia w mielizny muzyki. Ani wtedy ani chyba dzisiaj to wydawnictwo się nie broni. Zlepek fascynacji metalem, rapem plus słabe brzmienie nagrań nie zachęcają do pozostania na dłużej w towarzystwie tych jegomości. I co z tego, że teksty całkiem sympatyczne i ciekawe, skoro w całości ten funkowo metalowo rapowy twór nudzi i męczy słabym brzmieniem.


Inny 


piątek, 29 stycznia 2016

The Best Of Tonpress


Dzisiaj składankowo. Tonpressowe hity w języku polskim. Czy była jakaś myśl przewodnia towarzysząca doborowi tych utworów by znalazły się na jednym krążku to raczej śmiem wątpić. No bo umieszczanie na jednej płycie obok siebie takich wykonawców jak Maanam, Kombi i Kasa Chorych jest raczej zupełnie przypadkowa. I tak jak pisałem jedyne co łączy te utwory to fakt iż słowa są w języku polskim. No i pewnie wszyscy ci wykonawcy pochodzą ze stajni Tonpressu, chociaż i tego nie jestem pewien.



Zadziwiająca ta recenzja. Szczególnie to zdanie o zespole Dźem. 

 
Tak czy inaczej dostajemy zbiór utworów, o które można się było wtedy zabijać. No bo co miał zrobić biedny fan polskiej muzyki rozrywkowej, jeśli nie nagrał tych pieśni na magnetofon szpulowy czy później kasetowy z fal radiowej Trójki? Mógł jedynie liczyć na to, że prędzej czy później jakieś wydawnictwo się zlituje i wyda te utwory na jakiejś składance. Dzisiaj kiedy byle radio wydaje swoje składanki, a hity każdego sezonu są dołączane na płycie kompaktowej do świątecznego wydania tak poczytnego periodyku jakimi zapewne są "Pani Domu" czy też "TV Tydzień" taka płyta byłaby bezwartościowa, ale wtedy była obiektem westchnień i poszukiwań fanów muzyki. Słuchamy zatem dzisiaj tej składanki z należnym jej szacunkiem. 




środa, 27 stycznia 2016

Geisha Goner- Hunting For The Human



W końcu zabrałem się za ta płytę. O wychwalanym przeze mnie pod niebiosa ich debiucie pisałem chyba zaraz na początku istnienia mojego bloga. Ich druga płyta doczekała się swojego w nim miejsca dopiero dzisiaj. Czy będę ją równie mocno wychwalał raczej nie. Trochę jej do tego zabrakło. Nie wiem czy zabrakło je świeżości pomysłów, czy może po prostu  już nie potrzebowałem takiej nawałnicy zakręconych dźwięków. Świat muzyczny poszedł do przodu, a ja miałem wrażenie, że nadal słucham pierwszej płyty lub wariacji na jej temat z tym że zabrakło na tej drugiej jakichś bardziej nośnych fragmentów.


Nie miałem zamiaru uznawać tą płytę za złą, bo granie jest najwyższej próby. Zakręcone, pogmatwane, podziwiam chłopaków do dzisiaj za wizję i pomysłowość i za to, że byli wstanie zapamiętać wszystkie motywy jakie pojawiają się w każdym utworze. To godziny pracy na próbach. Co z tego, skoro chociaż minimalnej dozy przebojowości uraczyć tu nie mogę, a stary jestem i lubię ładne melodie, nawet w takim gatunku muzycznym, w którym o "ładność" trudno. Momentami mam wrażenie iż to co proponuje mi zespół jest sztuką dla sztuki. Oryginalnym wyrazem tego jak daleko można się posunąć w interpretacji metalu, który w gruncie rzeczy jest dosyć schematyczny. ta płyta tą schematyczność łamie i wykracza daleko poza ramy zwykłej muzyki metalowej. Geishę Goner z drugiej płyty widzę bez problemu na jednej scenie z Kobongiem. Podobne emocje i sposób myślenia o konstrukcji utworów. 



poniedziałek, 25 stycznia 2016

Czerwone Gitary- Spokój Serca


Po raz kolejny jestem zdziwiony, że do tej pory tego nie znałem. Grzebanie w starociach daje mi niezmiennie wielką satysfakcję. Już parokrotnie zespół Czerwone Gitary pojawiał się jako bohater wpisu na moim blogu i za każdym razem musiałem bić się w pierś gdyż prezentowane utwory czy płyty zawierały takie kompozycje, przy których podnosi się ciśnienie krwi a włos się jeży na karku. Tak jest i tym razem. Płyta "Spokój Serca" z początku lat siedemdziesiątych pokazuje nam po raz kolejny, że ten zespół jak tylko chciał mógł grać prawdziwego rocka, a nie był tylko fabryką przebojów i twórcą ładnych i łatwych piosenek dla gawiedzi. Najgorsze jest to, że ja do niedawna jeszcze byłem przekonany o tym, że Czerwone Gitary to zespół piosenkowy, opierając swoją wiedzę na tym co mi media latami wpajały. 



Dzisiaj wiem, że to mój błąd i moja wina. Należy wszystko własnoręcznie a w tym wypadku własnousznie sprawdzić. Gdyby nie to moje grzebanie to nigdy nie usłyszałbym takich kompozycji jak "Nocne Całowanie" czy "Gdy Trudno Zasnąć" czy "Uczę Się Żyć". Jestem co tu kryć pod wrażeniem. 

Nocne Całowanie 

czwartek, 21 stycznia 2016

Rebeka- Hellada


Najprościej by było gdybym napisał, że żona mnie katowała tą płytą. Zaczęło się od tego jednak, że pojechała na ich  koncert, na który ja nie chciałem jechać jako zatwardziały fan rockowego uderzenia. Oczywiście potępiłem ją, że zdradza rockowe korzenie, że nie po to ją tyle lat wychowywałem w duchu i oparach rocka, by na końcu ona słuchała elektronicznych bezdusznych dźwięków.


Wróciła rozpromieniona i jeszcze bardziej napalona na takie granie. Ciągle mi puszczała tą całą Rebekę. Miałem dosyć i długo się przed nią broniłem. Niestety po roku dzielnej obrony poddałem się i stwierdziłem, że ta muzyka i ta płyta wcale nie jest taka zła. Jest nawet bardzo dobra. No i tak powolutku stałem się fanem Rebeki i jej Hellady. Słucham teraz tej płyty chyba nawet częściej niż moja żona. A okładka była swego czasu w zestawieniu najlepszych polskich okładek za któryś tam rok. co prawda nie wiem dlaczego, dla mnie ta okładka jest kompletnie nijaka, ale jak widać nie znam się na trendach w grafice okładkowej. Zresztą sprawdzić możecie to sami na stronie www.okladki.net. Tam są zestawienia za kilka ostatnich lat.













No i co mam teraz powiedzieć? Sam nie wiem. Dobra muzyka i wcale nie taka bezduszna. Niektóre numery wręcz wyśmienite, podszyte melancholią i ulotnym smutkiem ale tym marzycielskim nie smutnym. Co ważne cały krążek bardzo równy, praktycznie jest jeden numer, który mnie wkurza swoimi dźwiękami, a tak całość momentami wręcz światowa. Już nie dziwię się dlaczego ten skład robi karierę za granicą. Ostatnio bardzo mi po drodze z takimi elektronicznymi dźwiękami z duszą. Żonę przeprosiłem i teraz żałuję, że nie byłem na tym koncercie.



wtorek, 19 stycznia 2016

Maanam- Róża


Ta płyta przeszła mi zupełnie obok głowy, serca, uszu. W 1994 roku słuchanie tak delikatnej muzyki jaką okazała się płyta "Róża" było swego rodzaju obciachem. Chciałem Maanamu ostrego, szybkiego w stylu pierwszych płyt, a już na płycie "Derwisz I Anioł" zespół zaczął się od takiego grania oddalać, by na "Róży" przedstawić swoje zupełnie melancholijne i delikatne oblicze.




Takie też odczucia mam i dzisiaj. Najbardziej na tym krążku kręcą mnie utwory mocniejsze, ostrzejsze żywsze niż pełne piękna ballady jak chociażby utwór tytułowy, który będąc singlem właściwie zupełnie mnie zniechęcił do zapoznania się z ta płytą. Na szczęście jestem już stary i po latach mogę spojrzeć z boku z pewnej perspektywy i bez emocji na ten krążek.


Jak wspomniałem najbardziej kontent czuję się słuchając takich rzeczy jak: "Wieje paskiem Od Strony Wojny", "Mówię Do Ciebie Coś" czy  "Nic Dwa Razy". Dostrzegam jednak urodę takich pieśni jak "Zapatrzenie" z pięknym tekstem i typowo maanamową regałową pulsacją. Przyjemnie chociaż bardzo cukierkowo jest też w "Bez Ciebie Umieram".





Jak widać po załączonych materiałach prasowych ta płyta była całkiem sporym wydarzeniem medialnym i sporym sukcesem komercyjnym. Ilość sprzedanych nośników może zawstydzić większość dzisiejszych gwiazd. Nie ma Marka Jackowskiego, Kora nie gra koncertów, zacząłem doceniać to co zostało przez nich wspólnie nagrane, nawet jeśli nie do końca zawsze mi się to podobało. Dzisiaj ta płyta ma dla mnie zupełnie inny wymiar. Może nawet bardziej sentymentalny niż muzyczny.

 






 

niedziela, 17 stycznia 2016

Lady Pank- Zawsze Tam Gdzie Ty


Osobiście utwór tytułowy należy do najmniej lubianych przeze mnie kompozycji zespołu. Może dlatego, że moja licealna młodość przypadła na okres największej popularności tego właśnie hitu, który był katowany wszędzie i przez wszystkich. Może zatem i dlatego nigdy tej płyty nie darzyłem jakąś większą sympatią. Do tego zresztą muzycznie zaczynałem być już w zupełnie innych czasach i takie granie było maksymalnie obciachowe. Co jeszcze trzeba wiedzieć, to chyba jeszcze to, że na tej płycie słychać wyraźnie fascynację Borysewicza i Panasewicza Ameryką, tą muzycznie oczywiście. Panowie poszli pewnie na jakiś koncert będąc w którymś z miast tego wielkiego kraju i usłyszeli pudel metal i hard rock dla nastolatek i zapragnęli tak grać i brzmieć. Borysewicz jest biegłym instrumentalistą i taki sposób gry i tworzenia kompozycji nie sprawił mu jak widać kłopotów. Lady Pank a.d. 1990 brzmi bardzo amerykańsko. Co nie jest akurat w tym wypadku komplementem z mojej strony.


 
Nie ukrywam, że byłem raczej fanem "policyjnej" wersji Lady Pank niż hard rockowej. Chociaż płytę "Tacy Sami" słucham z przyjemnością, zresztą o niej już pisałem możecie sobie sami znaleźć. Tak czy inaczej na płycie "Zawsze Tam Gdzie Ty" jest kilka utworów naprawdę całkiem niezłych i zasługujących na to by o nich pamiętać i je sobie czasem przypomnieć. I tak najjaśniejszym punktem tego krążka jest " Co Mnie To Obchodzi" z nadal aktualnym tekstem i znakomitymi partiami zwrotek i refrenu. Może nieco zapomniany ale przebój zespołu. Szkoda mi tylko tego, że ta płyta tak brzmi. Strasznie się to brzmienie zestarzało. Szczególnie partia perkusji. 


Rockowe granie środka. Nie przeszkadza tym, którzy gitarę widzieli tylko w teledyskach, dla fanów metalu raczej płyta nie do strawienia. O dziwo teraz słucham jej z większą przyjemnością niż kiedyś, może dlatego, że porównuje to granie z tym co prezentuje zespół w dniu dzisiejszym i ta płyta jawi się w nadspodziewanie dobrym świetle. Co prawda gdy słyszę po raz kolejny utwór "Dopóki Da Czas" to robi się raczej słabo. Co to ma być polski Van Halen? Za długo chyba jednak panowie byli w tych stejtach.


Bardzo przyzwoity utwór "Jak Igła" również podnosi wartość tego wydawnictwa. Poniżej mało faktycznie znany teledysk do tego numeru. No jest kilka też tutaj utworów przeciętnych, nie da się ukryć. Jak widać ze zdjęć nośnik kasetowy zaginął już dawno temu ostała się jeno okładka. Dobre i to. Jak zdarzy się jakaś przesympatyczna okazja to zapewne nabędę sobie tą płytę.

czwartek, 14 stycznia 2016

Polish Edits EP 1-15


Czegóż to ludzie nie wymyślą. Tym razem wymyślili całkiem ciekawa rzecz. W sumie nie wiem nawet jak to nazwać. Czy to jest remiks czy może samplowane części utworów ubrane w nowe szaty? Tak czy inaczej słucha się tego bardziej niż dobrze. Kilku utworów nie znałem kompletnie i sięgnąłem do zasobów internetu by je usłyszeć w oryginalnych wersjach, kilka utworów usłyszałem po wielu latach i o których zapomniałem.




Kilka utworów ukazało swoje nowe oblicza, zupełnie mi do tej pory nie znane. Pozycja idealna na taneczne wieczorki, których nadal będę zwolennikiem i na które szykuję muzykę inną niż tą, którą wypada zazwyczaj puścić ludziom do tańca. Chylę czoła przed autorami tych dzieł. Każdy znajdzie tu swoją wersję, która mu przypasuje.













Czekam na więcej
 

środa, 13 stycznia 2016

Ssaki- Astralni Boxerzy


No to sobie zadałem na wieczór jazdę. Co prawda spodziewałem się zupełnie innych dźwięków, ale w sumie dobrze, że tak się stało, że dorwałem ten krążek. Co tu dużo gadać. Pojechani kolesie. Grają wszystko co im w pod palce wpada. Nie oglądają się na style i gatunki. Może to być zarazem irytujące jak i męczące, co nie przeszkadza być im bardzo intrygującym składem. Dziękuję za to, że mogłem poznać tak niebanalne dźwięki blogowi Moja Stodoła. 



O Nas 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Miłość/ Tymon & Trupy- Muzyka do filmu Sztos


O filmie nie będę pisał, bo każdy raczej go widział. Krótko tylko o muzyce do niego. Wydawać by się mogło, że zespół Miłość i komedia polska to rzeczy, które nie pasują ze sobą. A jednak. Do tego też zawsze wydawało mi się, że bardzo ciężko jest nagrać taki soundtrack, który broniłby się również jako niezależna od obrazu jego muzyka. W tym wypadku płyta z soundtrackiem do filmu "Sztos" jest w pełni autonomiczna. Słucham jej nie mając wrażenia, że poszczególne utwory są tylko ilustracją jakiejś sceny. 


Co ciekawe te skondensowane utwory Miłości mają sens, można jak widać i słychać zagrać krótkie formy jazzowe, nie tracąc przy tym charakteru swojej twórczości. Smaku temu wydawnictwu dodają również trzy utwory nagrane przez Tymona i jego Trupy, z genialnym już kiedyś przeze mnie opisywanym "Widziałem, widziałem", który stał się chyba już klasykiem. Dobrze mi się słucha tej płyty. 

Restauracja Baron

sobota, 9 stycznia 2016

John Porter- Honey Trap


Kompletnie nie interesowało mnie to, że mój dawny idol wydał nową płytę. Po muzycznych przygodach ze swoją żoną, czy też chyba już byłą żoną nie łudziłem się, że ten facet nagra jeszcze coś co mogłoby mnie zainteresować. Do tego jeszcze ujrzałem w internetach i prasie tą koszmarną okładkę. Z tych oto właśnie powodów nie zamierzałem nawet zapoznawać się z klipem dostępnym do obejrzenia promującym to właśnie wydawnictwo.



Jak widać od premiery tej płyty minęło kupę czasu, a ja stałem się posiadaczem tego krążka pod koniec ubiegłego roku. Jedyne co mnie skusiło by nabyć to wydawnictwo to jego niebywale niska cena. Żal mi się tej płyty zrobiło i ją nabyłem wydając na nią mniej niż dziesięć złotych. Płytę włączyłem w samochodzie kilka dni po jej nabyciu i chyba z niego za szybko jej nie wyjmę. Zaskoczenie totalne. John Porter mnie zaskoczył in plus. 


Praktycznie połowa płyty to rzeczy znakomite muzycznie. John Porter jakiego znałem i jakiego ceniłem. Muzycznie to dalej smutek i nostalgia podana w jego stylu. Na płycie praktycznie nie ma żywszych utworów, żadnych czadów. Są oczywiście przesterowane gitary ale użyte subtelnie. Do tego wszystkiego płyta świetnie brzmi. Piękne brzmienie każdego z użytych instrumentów. Jak dla mnie światowa produkcja. 




Może pod koniec płyta zaczyna nieco nużyć, co jednak i tak nie zmienia mojego nad nią zachwytu. Zwracam honor panie Porter. Świetne granie. Chciałbym usłyszeć na żywo te utwory, ale nie w wersjach akustycznych, tylko takich z prądem jak na płycie.