Sporo się tego ostatnio pojawiło w sieci. Wychodzi na to, że prawie połowa płyty doczekała się teledysków. Może nie są one jakieś wysokobudżetowe i z fabułą, ale patrzy się na to przyjemnie i z nostalgią. Pisząc pierwszy post o Pornografii nie udało mi się znaleźć tyle ich numerów. Zatem dzisiaj tradycyjnie suplement. Nie miałem pojęcia, że tyle klipów ma ten band
I znów nasłuchałem się winylowej wersji, która bije na głowę, edycję kompaktową. Świetna płyta. Słowiańskie regae w życiowej formie. Wszystkie te dzisiejsze zespoły, które bardziej rapują i dziwną manierę wokalną prezentują, a które uznają się za należących do regałowej sceny są ściemą i muzyczną żałością. Nie jestem wstanie nawet ich rozróżnić, bo wkręcili sobie, że bedą brzmieć wszyscy tak samo. Dobra, bez sensu się zagalopowałem. Izrael to Izrael. Zawsze z przyjemnością do nich wracam.
Fisz jako hip hopowiec. To chyba druga płyta z tego gatunku, jeśli uznamy ją za hip hopową, którą w całości trawię i słucham. Pierwszą płytą jest również fiszowe "Na Wylot" , o której pisałem dobrych kilka lat temu. Facet różni się wszystkim od tych co stoją obok trzepaka na blokowisku i którzy mają wokale jakby tylko na stadionach mordy darli, a którym się wydaje, że są artystami. Fisz nie dość, że ma coś do przekazania, to robi to w sposób znakomity, nie wiem jak nazwywa się to fachowo, ale strumienie słów wyrzucane z jego paszczowego otworu są aksamitne i czytelne niczym wymowa profesora Miodka.
Podkłady czyli muzyka również nawet kojąca dla uszu. Obyło się bez prymitywnych beatów dostępnych w więkoszości produkcji naszych ziomali w za dużych bluzach i spodniach. Instrumetalna warstwa skrojona ze smakiem i klasą. Trochę jak widać brakuje mi odniesienia i przede wszystkim słów by zająć się opisem takiej muzy. Niech, więc wystarczy jedynie takie zdanie, że to bardzo dobra płyta z bardzo dobrymi tekstami.
Długo się broniłem przed ta płytą. Nie będę tego słuchał, bo
wszyscy mówią, że dobre to. Przycichnie wtedy ze spokojem niczym nie zmąconym
sobie posłucham. I tak mi się nie spodoba pomyślałem sobie. Więc nie wiem czy
przycichło, ale nie mogłem już wytrzymać bo numer „Nie Lubię” bardzo mnie podjarał
zarówno muzycznie i tekstowo. No więc przesłuchałem. Od kilku dni nie słucham
niczego innego. Pierwsze co mi się nasunęło na myśl to czy na klawiszach gra tu
Ray Manzarek? Dorszowe klawisze, rewelacja! Posłuchajcie utworu „King Of
The Parasites” to chyba jeden z moich ulubionych fragmentów tej płyty. Stylowo.
W sumie co gra Organek można by określić jako dosyć światowy indie rock
inspirowany trochę Black Keys, trochę Jackiem White’em polany doorsowym
nastrojem. Fajnie się to wszystko klei i pasuje ze sobą. I to co mnie razi u
Jacka White'a, ta jego zbyt eksploatowana maniera folkowo- kountrowa, to tutaj
numery zagrane akustycznie są jak najbardziej wchodzące mi w głowę, takie
polskie?
Co gorsze dla mnie marudy, wszystkie numery są świetne, nie
ma się za bardzo do czego przyczepić. Cieszy mnie to, że w końcu znalazłem
jakąś polską współczesną płytę, której da się posłuchać w całości bez
przełączania utworów, a do tego i polskie teksty nie głupie. Szczególnie ten do
„Nie lubię” zapadł mi w pamięci. Nie słuchałem nigdy zespołu Sofa, w którym to
pan Organek do tej pory grał. Może warto zrobić małą wycieczkę do sklepu
meblowego i sprawdzić tą sofę czy aby wygodna.
Płyta roku? Na pewno będzie aspirować do tego miana. A jak tylko Organek band będzie w okolicy- jadę na koncert.
No trochę bez sensu i chyba nic tam sobie nie myślę. Młody zespół, grający młodą muzykę dla młodych ludzi. Nie wiem kto jest targetem takiego grania. Fani Happysad, obecnego wcielenia Grabaża i tego typu lajtowych produkcji? Nie kumam tego całego indie i tego typu delikatnych dźwięków. Wybaczcie chłopaki, nic do was nie mam, ale mało męskie to granie.
No i ten delikatny lekko zniewieściały wokal. Wiem, że albo się go akceptuje, albo nienawidzi. Dobrze, że i takie bandy grają w naszym kraju, który wydawać by się mogło, że metalem jeno stoi. Po prostu nie mój segment rynku. Stoi ta płyta na półce od ponad już chyba roku i każde kolejne jej przesłuchanie kończyło się tym samym. Obietnicą składaną samemu sobie, że już więcej nie będę się próbował przekonać do tej muzyki.
Czy na pierwszej stronie w jakimś utworze pojawia się wokal? Chyba nie. Nie licząc słabo słyszalnego monolu pana Skrzeka. Panowie mocno wywijają instrumentami, przechodzą z jednego motywu do drugiego z prędkością światła. Muzyka mało rockowa, patrząc dzisiejszymi standardami. Opis na rewersie okładki właściwie w pełni charakteryzuje to wydawnictwo.
Zbyt to dla mnie przekombinowana muzyka. Taki styl, wypada mi się jedynie z tym pogodzić, ale fanem tego krążka nie zostałem i już zapewne nie zostanę. Druga strona na której całą przestrzeń zajmuje dwudziestominutowa suitaWolność Z Namio wiele bardziej ciekawsza i wciągająca niż utwory ze strony A, można oddać się nastrojowi, ale jeszcze mi czegoś tam brakuje by ten utwór jakoś bardziej mnie poruszył.Fani zespołu zapewne poczuli się urażeni, gdyż już to druga płyta tej formacji, o której nie wypowiadam się zbyt pochlebnie. Cóż, słucham i szukam dalej płyty SBB, która mnie rozniesie.
Jedne z lepszych numerów Dezertera na jednym winylowym singlu? Czemu nie. Ale to gada! To nawet nie singiel. Kiedyś to się chyba nazywało "czwórką". Wiem, że te numery już opisywałem, każdy był chyba bohaterem osobnego posta. Nie mogłem się jednak powstrzymać, by do tych utworów nie wrócić. Tym bardziej, że winyl się trafił, a muzyka nic nie traci z biegiem lat. Dezerter to chyba jedyny pankowy polski zespół jakiego mogę słuchać.
Powiedzmy, że taki mały suplemencik do poprzedniego posta o najnowszej płycie Olafa. Małe dwa rarytasiki wydawnicze wpadły mi w łapy. To były czasy. Single kompaktowe. Nie wiem czy jeszcze ktoś takie wydaje? Oba pochodzą z okresu pierwszej solowej płyty Deriglasoffa.
A ja nadal słucham najnowszej płyty XXX i uczę sie od mistrza jak nagrać hit.
Kolejny około rockowy felieton. Wasz komentator rzeczy dziwnych i ulotnych powrócił. Dzisiaj zajmiemy się modą. Po prostu nie wierzę. Jak oni wyglądają. Każdy reprezentuje sobą to co jest najbardziej wieśniackie i obciachowe w rocku. Nie dziwię się tym którzy nie trawią rocka i właśnie z takimi obrazami kojarzy im się muzyka rockowa i obraz rockmana. domyślacie się, że jest to polski zespół, o których muzyce pisze się ostatnio w samych superlatywach. Nie wiem, nie słyszałem, że po obejrzeniu tego zdjęcia, nie spieszy mi się by poznać ich twórczość. Wybaczcie.
Myślałem, że w dzisiejszych czasach pewne standardy już obowiązują, ten zespół jednak jeszcze chyba znajduje się w początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nie chce dalej się pastwić nad nimi, bo można by przeprowadzić analizę stroju każdego z muzyków ale obraz mówi sam za siebie. Fajans, obciach i wstyd panowie.
Żeby nie było, że tylko nasi się noszą godnie wstawię zdjęcie chyba jeszcze gorsze. Jak można tak wyglądać na scenie, a co gorsze jak można słuchać takich przebierańców. Mam nadzieję, że nikogo zbytnio nie obraziłem tym wpisem, bo jest on bardzo emocjonalny.
Oto on, szara eminencja polskiego rocka. Marynarz, wędrowiec i basista. Wartość dodana do każdego składu w jakim się pojawiał. Najbarwniejsza i najjaśniejsza drugoplanowa postać polskiego rocka. Bez jego udziału nie powstałoby mnóstwo znakomitych polskich płyt. Szkoda tylko, że wielu ludzi o tym nie wie. Zresztą kto ma wiedzieć. Sam Olaf wycenia polski światek rockowy na trzy tysiące osób. Tyle wydaje płyt i tyle sprzedaje. To dlatego dzisiaj nie uraczymy w sklepach jego solowych płyt, a na aukcyjnych portalach jego dwie płyty "Produkt" i "Noże" osiągają kosmiczne ceny. To dlatego, jak tylko usłyszałem, że wychodzi płyta "XXX" pobiegłem do komputera i zamówiłem ją sobie. Tak oto stałem się jedym z nielicznych szczęśliwców, którzy zostali posiadaczami olafowej płyty, która za kilka lat stanie się pewnie białym krukiem srebnego dysku. Może dokupię jszcze kilka egzemplarzy i potraktuję je jako inwestycję na przyszłość.
Mógłbym się skupić bardziej na wątku martyrologicznym związanym z twórczością pana Deriglasoffa polegającym na określeniu jego pozycji w naszym rocko polo, ale za to właśnie służy ta płyta, podwójna zresztą, na której znalazły się te utwory w których nasz dzisiejszy solenizant posta maczał swoje sprawne paluchy i głowę pewnie też. Mamy więc przegląd dotychczasowej jego twórczości. Czy jest to de best? Trudno to określić.
Wszystkie numery podane w nowych, czasem zaskakujących wersjach. Czy są to wersje lepsze od oryginałów, nie jest to sprawą w tym wypadku istotną. Kilka numerów mnie wręcz powaliło, kilka zadziwiło, a kilka wersji alternatywnych traktuję po prostu jako ciekawostki. Olaf ma prawo grzebać w tych numerach, w końcu to jego dzieci. Tak czy inaczej od kilku tygoni słucham praktycznie tylko tej płyty oraz jego dwóch solowych płyt. Przebój lata? Jak najbardziej. Najlepszy numer na tym wydawnictwie? Oryginał był świetny, ale ta wersja jest obłędna. Bezapelacyjnie:
Z tego miejsca chciałbym podziękować za trzydzieści lat żeglugi swoją dziurawą łodzią, gdzie nie jest ważny cel, a droga. Czekam na trzecią płytę z autorskim materiałem.
Odważnie. Pierwsza płyta jako koncert. Zdarzały się takie przypadki w historii rocka. Zazwyczaj takie płyty okazywały się wielkimi wydarzeniami. Tak też się stało w przypadku naszego rodzimego SBB. Wszystko się zgadza, tylko że ja nie rozumiem do końca ich twórczości. Może za późno się za nich zabrałem, a może to po prostu nie moja konwencja. Spośród kilku płyt jakie mam, bądź też słyszałem właśnie ta jest jeszcze najbardziej mi odpowiadająca.
Dwa utwory, zajmujące po całej stronie. Trochę za dużo tu jazz rocka, który mi raczej nie przeszkadza, ale te numery są zbyt rozlazłe i ciężko skupić mi uwagę przez cała długośc ich trwania. Trochę wstyd prawda, bo wszyscy sa zachwyceni twórczością SBB, przez co czuję się prawie gorszy i uboższy, że ja maluczki nie rozumiem tej sztuki. Trudno będę musiał do końca życia już żyć z tą moralną blizną i poogodzić będe się musiał z ostracyzmem społeczności rockowej. Tej prawdziwej chodzącej z górą w chmurach, czyli arystokracji, dla której trzy akordy darcie mordy nie jest muzyką, a wyrazem prymitywizmu uczuciowego i wyrazem nieudolności technicznej muzyków.
Trochę oczywiście przerysowałem siebie i swój stosunek do tej płyty, która jest całkiem niezła. Wymaga ona jednak totalnego skupienia i odlotu wraz z muzykami, a o to w dzisiejszym zapędzonym świecie bardzo trudno. Stąd też nie sięgam po ten krążek zbyt często, a zawsze jak już po niego sięgnę, to dziwię się samemu sobie, dlaczego tak rzadko to robię. Aczkolwiek będę się upierał, iż początek drugiej strony z tą improwizacją jest bez sensu lekko.