Jaki jest Krzysztof Krawczyk to każdy widzi. Jak śpiewa, też wiemy. W sumie właśnie takiego grania się spodziewałem po tym krążku, który właśnie dzisiaj włączyłem po raz pierwszy w swoim życiu. Co pierwsze rzuca się w oczy to koszmarna czcionka, jaką napisano nazwisko i imię wykonawcy, no i cała okładka raczej powiedzmy to średnio ciekawa. Co ten Krzysztof trzyma w dłoniach? Co te szable czy też szpady robią za nim na zdjęciu. No a na rewersie okładki Krzysztof wraz z kolegą spacerują po mieście jak w filmie "Miś" podczas dnia pieszego pasażera.
Najlepszym utworem jest "Każdym Świtem Umiera Wczoraj" gdzie mamy funkowe rytmy, gitarową solówkę. Oczywiście patrzę z perspektywy rockowego ucha. Słucham i cały czas mam przed oczyma sceny festiwali i Krzysztofa Krawczyka delikatnie trzymającego mikrofon na długim przewodzie mikrofonowym z wielką muchą i kołnierzykiem wielkości sporej. Czy takich utworów słuchały w owym czasie polscy fani muzyki pop? Mi trudno to ocenić. Podkreślić muszę jednak jeszcze raz, że po stokroć chętniej puściłbym sobie taką płytę zamiast współczesnych rodzimych produkcji okupujących playlisty najpoczytniejszych stacji radiowych. Chociaż nie ukrywam, iż przy końcu płyty byłem już dosyć zmęczony tymi rytmami, a końcówka była tak wzruszająca i pompatyczna, że wyłączyłem ten utwór, który zakończył album pana Krawczyka.
1.Taki głos zdarza się raz na 100 lat:)
OdpowiedzUsuń2.Ten drugi pan to oczywiście Rysiek, kumpel z Trubadurów
3.Może to niewiarygodnie zabrzmi, ale to jedyna płyta winylowa Krawca, a trochę ich nagrał, która doczekała się również wersji CD