Znów sięgam do swojego boksu z nagraniami walijskiego Polaka. Tym razem jedna z moich ulubionych jego płyt. Nie ująłem chyba jednak tego zbyt dobrze. Każda płyta Portera jest moją ulubioną. Wyłączając oczywiście muzykę powstałą w wyniku związku z Anitą Lipnicką. Cóż my tu więc zatem mamy. Wszystko za co można kochać Johna. Smutek i nostalgia w graniu i w głosie. Jak Johnowi zawsze pasują te skrzypce Neila Blacka. Czy to gra solo z gitarą czy też w pełnym rockowym składzie. Genialnie to brzmi.
Dla mnie głos Johna to szklanka łiski po cięzkim dniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz