Są zespoły na których płyty zawsze czekałem jak na narodowe
święto, jak na lody w wafelku, które mogłem sobie kupić po niedzielnej mszy, na
którą chodziłem z przymusu. Kiedyś zresztą zawsze czekałem na każdą płytę
każdego zespołu. Dzisiaj ciężko mi się ogarnąć w natłoku nowości, dopiero co
dany zespół wydał jakąś płytę i nie zdążyłem do końca zapoznać się z jej
zawartością i ją przetrawić, a już na rynku pojawia się jeszcze nowsze
wydawnictwo. Czas umyka mi szybciej niż to sobie mogłem wyobrazić. Przestałem
już walczyć z tą ofensywą czasoprzestrzeni i z pokorą i ze swoim ustalonym
porządkiem przesłuchuję płyty, które są dla mnie nowe a wydrukowaną mają datę
2010 jako rok wydania. Nieliczne wyjątki trafiają mi od razu do ucha, więc jako
zasadę przyjmuję sobie że kiedyś odrobię te zaległości, i będę na bieżąco z
wydawanymi płytami, które chcę poznać i przesłuchać.
Po co o tym piszę. No bo kiedyś czekałem z niecierpliwością
na każdą kolejną płytę Acid Drinkers i z namaszczeniem słuchałem ich wszystkich
kompozycji znajdujących się na danej płycie. Płyta Vile Vicoius Vision po raz pierwszy zachwiała moją
wiarą w ten zespół i w ich muzykę. Ciężko mi było nawet przed samym sobą się
przyznać, że po prostu mi się ta płyta nie podoba tak
jakbym sobie tego życzył i jak bym oczekiwał. Z pewnością nie można odmówić
temu zespołowi łatwości w tworzeniu piekielnie melodyjnych riffów i zaśpiewów,
bo właściwie każdy utwór ma jakiś charakterystyczny refren, zwrotkę, zagrywkę
gitarową, od której nie da się uwolnić. Jednak cały czas czuję jakiś niedosyt.
Nie wiem czy chodzi o fakt, że strasznie lajtowo, rockowo i jajcarsko grają
dzisiaj weterani, wtedy gwiazda wspinająca się na szczyt metalowej góry i
zasiadająca powoli na tronie się tam znajdującym. Tak więc nie metal to a hard
rock co najwyżej. Każdy Acid Drinkers jest inny pewnie to i dobrze, ale akurat
ten kierunek w którym podążył zespół niekoniecznie połączył nasze losy i
drogi.
Może panowie trochę przedobrzyli nagrywając płytę za płytą,
rok w rok. Znów marudzę bo jak zespół nagrywa co roku to źle, nagrywa i wydaje
raz na pięć lat też niedobrze. Weź tu drogi muzyku dogódź rozkapryszonym fanom.
Ot taka malutka dygresyjka się mi tu na łamy wkradła. Do rzeczy. Najsłabszą
stroną tego krążka jest brzmienie. Jakieś to wszystko spłaszczone, nie brzmi ta
kaseta, płyta na żadnym sprzęcie, głębi i mocy brak. Do tego kompletnym
nieporozumieniem jest dla mnie tak strasznie śmieszny utwór jak „Midnight
Visitor”… nie wiem co ludziom się w tym bohomazie podoba. Może to on
zadecydował o mojej w sumie niczym nieuzasadnionej niechęci dla V.V.V.
Rockowy "Zero" robi najlepsze wrażenie spośród tych
średniaków, tego da się przynajmniej zanucić bo to w miarę bojowy otwieracz
płyty.
"Pizza Driver"- jeden z najbardziej znanych utworów z tego wydawnictwa. Może i zadziorna zagrywka, ale to dla mnie numer na raz, no bo ile można go grać i się nim podniecać. Za czwartym razem już mi się nie podobał, taki wesoły. Widocznie ja, jestem za smutny na twórczość tego zespołu.
Pojedyńcze riffy z tej płyty są bardzo smakowite, ale w całości nie sklejają się w znakomite utwory. "Then She Kissed Me"- koszmar, "Polish Blood"- boki zrywam. Nie wiem dlaczego napisałem o tej płycie. Naraziełm się jedynie licznej grupie fanów zespołu.
Muszę odreagować, idę sobie włączyć coś bardziej dołującego.
Za smutny na tę płytę :D
OdpowiedzUsuń