Niebieska twarz mówi do mnie z okładki. Chłopcze i tak nie zrozumiesz tej muzyki. Tym bardziej więc zapałałem chęcią by ten album odkryć, bo przyznam się szczerze, że sięgnąłem po niego chyba tylko raz w życiu, ale były to inne czasy i ja byłem inny. Inny- znaczy się wąskotorowy i ograniczony. Liczyły się tylko rockowe zespoły, które napierdalały z prędkością światła, tonąłem w morzu riffów i galaktyce solówek. Wszystkie zespoły gdzie w składzie pojawiał się klawisz z góry były skazane na anatemę i wieczne potępienie. Oczywiście były to czasy zamierzchłe i przez te dziesiątki lat słuchania muzyki, w końcu zapragnąłem poznać inne galaktyki dźwięków.
Pamiętam doskonale, że nie mogłem nigdy słuchać starego Genesis, bo wydawało mi się to bezkształtną klawiszową plamą, zresztą bez melodii. Dzisiaj Genesis szanuje ogromnie i słyszę tam więcej dźwięków niż w większości metalowych beznamiętnych produkcji. Tak też jest i z naszym rodzimym SBB. Przez lata nie zrozumiała dla mnie muzyka i brak chęci jej poznania. Dzisiaj nowe muzyczne doznania i odkrycia. Oczywiście terminy użyte przeze mnie dla określenia upływającego czasu dosyć umowne. Słów "dzisiaj", "wczoraj" nie bierzcie dosłownie.
Nie zamierzam się rozwodzić za bardzo, ale to dla mnie najlepsza płyta SBB, z tych które pojawiły się na moim blogu. Jak dla mnie dobrym krokiem okazało się zagranie bardziej zwartych formalnie kompozycji i rezygnacja z utworów zajmujących całą stronę winyla. Może bardziej to piosenki niż kompozycje, ale słucha się tego wybornie. Mnóstwo delikatnych wręcz balladowych fragmentów mi odpowiada. Świetna płyta. Światowe granie.
Kapitalny album. Ostatnio też przedstawiałem go na swoim blogu.
OdpowiedzUsuńhttp://szymonmuzyk.blogspot.com/2015/03/sbb-welcome-1979.html
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że światowe granie. Dla Polaków to normalka grać światowo.
OdpowiedzUsuń