Pozwolę sobie uzupełnić pewien post z przeszłości, gdyz płyta i zespół wart jest tego by o nim nie zapominać i szerzyć chwałę tej płyty wszem i po kres dni tego świata. Tak więc mały powrót do przeszłości, czyli Kobong po raz pierwszy na blogu. Może zdawkowo i post mało wsparty archiwaliami, lecz szczery.
A dzisiaj garsć krótkich przemyśleń i materiałów z czasów potęgi zespołu Sadowskiego:
Po pierwsze recenzja:
"Rege" nie jest oczywiście jedynym strawnym momentem tej kultowej już płyty. Dzisiaj z coraz większą przyjemnością zatapiam się w tą magmę dźwięków. Co prawda druga ich płyta już jakoś mi w głowie nie zamieszała, ale ich debiut to porcja słusznego rocka, jak już wspomniałem na światowym poziomie.
Po drugie, artykuł:
Ten post to też swoisty mój trybjut dla nieodżałowanego Roberta Sadowskiego, który w tylu zespołach i projektach się udzielał, a każdy jego twór muzyczny był "jakiś", wart uwagi. Jego gra w Madame, czy też Houku czynią go bliskiego memu sercu. Poniżej mega dobry song z tej płyty.
Po trzecie krótka monografia artysty:
Po czwarte:
i po piąte, szóste...
Potęga zespołu i tej płyty istnieje do dzisiaj. Męska, kultowa płyta. Jak dla mnie to z biegiem lat ona tylko zyskuje, nic nie tracąc.
Nawet w którymś Teraz Rocku z ostatnich lat debiut Kobongu zajął pierwsze miejsce wśród "najbardziej niedocenionych polskich płyt wszech czasów".
OdpowiedzUsuń