sobota, 29 września 2012

Flapjack- Purity


W tej płycie najbardziej podoba mi się okładka. Jezusie nazareński jak ja się wynudziłem i nudzę się cały czas słuchając tego krążka. Nuda panie, nic się nie dzieje. Po dwóch strzałach w ryj jakimi były pierwsza i druga płyta oczekiwałem trzeciego ciosu w (wybieramy miejsce przyjęcia ciosu)




 Nie dostałem nawet prztyczka w nos ani w ucho. Co parę lat wracam do tej płyty łudząc się, że to ten raz, że dorosłem do tych wykrzywionych dźwięków, że teraz nadszedł czas na tą muzykę. To jak oczekiwanie na cud. Nic się nie dzieje. Właściwie piszę o nich bo okładka mi się podoba.


Sam nie wiem dlaczego pisze o tej płycie, w końcu nie takie były założenia tego bloga. Przecież zawsze miałem pisać o czymś co mnie kręci, co uruchamia we mnie jakieś emocje a tutaj tego nie ma. Moje serce płacze, moja dusza łka. Chyba tylko szacunek do nazwy i ich poprzednie wydawnictwa skłoniły mnie do pastwienia się nad tym dyskiem.

Płyta mi się nie podoba więc zdjęcia płyty nie ma:




Dzisiaj post z cyklu: więcej oglądania niż słuchania. Utwór Purity wybrałem całkowicie przypadkowo, bo jak dla mnie i tak nie rozrużniam tych numerów, jedna niestrawna papka.


Purity

Czekam teraz na obrońców tej płyty. Może się ktoś ukaże?


1 komentarz:

  1. Hm, nie ma reguły. Też mam takie płyty, które nie weszły mi za pierwszym razem i odłożyłem je na później. I jakiś czas potem część z nich nagle mi się spodobała a część, jak poprzednio, nie...

    OdpowiedzUsuń