środa, 30 stycznia 2013

Perfect- Bla, Bla, Bla


Mocna rzecz. Klasyka klasyki. Nie sądziłem, że tak napiszę kiedyś. Na tej płycie mamy podobnie jak na pierszym LP Lady Pank, same standardy, same kilery. W sumie to każde zdanie wydaje sie nietrafione i zbędne. Nic a nic nie zesatrzały się te utwory, nie zestarzało się też brzmienie tej płyty. Ostre rockowe naparzanie z potężną dozą takiej melodyjności, że tych śpiewnych refrenów i zwrotek starczyłoby na obdzielenie wszystkich polskich płyt wydanych po 2000 roku.
 
 
 
Świetnie zagrane numery, widać i słychać, iż muzycy wiedzą do czego służą ich instrumenty. Niby fajnie i łatwo się tego słucha, ale wprawne ucho rockmana wyłapie i doceni kunszt wykonawczy. Spróbujcie zagrać te numery jako kowery. Oj trudno, trudno. Do tego wszystkiego nietuzinkowe teksty, które na stałe weszły do kanonu polskiego rocka, no bo kto nie zna chociażby jednego wersu z tych numerów?
 
 
 
 
Osobiście preferuje Perfect w wydaniu mocno rockowym, czadowym, ależ młyn to musiał być na żywo! Ckliwe ballady owszem, ale ich notoryczna obecność w środkach masowego rażenia skutecznie obrzydziło mi melancholijną twarz Hołdysa i Markowskiego i ich utalentowanych kolegów.
 
 
 
 
 
 
Bażancie Życie- wiem, nie zapomniałem, już post był o numerze z tej płyty, ale dobrego nigdy za wiele.
 

 
 
 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Aleja Róż


Dwa utwory. Drugi z nich należy do moich ulubionych w całej twórczości zespołu Dżem, pierwszy, też niczego sobie, zespołu Oddział Zamknięty. Co je łączy? W obu pojawia się sławna w polskim rocku Aleja Róż. O co im chodzi z tą aleją? Czy wszyscy tam mieszkali? Czy może mieli tam znajomych? A może tam imprezowali? Czy ta ulica jest faktycznie istniejącym adresem, czy wytworem tekściarzy polskiego rocka. Teorii, bądź też tez w tym temacie jest przynajmniej kilka. Nie będę ich wszakże tutaj przytaczał.


Debiut

Miała leszczynowe włosy,
spokojny niewinny sen,
czarne głębokie oczy -
nie poznały nigdy łez.

Morelowe, słodkie ciało,
dziecinnie zadarty nos,
uśmiechała się nieśmiało,
roztapiała serce, jak wosk.

Nie wiedziałem, co tracę
tam, w domu na Alei Róż.
Teraz za to płacę.
Co zostało na Alei Róż?

Do dzisiaj czuję jej zapach,
pamiętam, jak obejmowała mnie.
Do dzisiaj nie sprzedałem
tego, co najdroższe mi jest.

Czystą duszę miała,
znałem ją na wskroś.
Nigdy nic nie ukrywała,
aż mnie nieraz brała złość.






Mała Aleja Róż

Mam, mam już tego dość
Po co, no po co mi to wszystko?
Hotele, szpan, rywale, a potem strach,
że runie, no runie to wszystko
i znowu zostanę sam
Nie wiem kogo słuchać
tylu doradców wokół siebie mam
niektórzy mówią, że mnie kochają,
lecz tak, lecz tak naprawdę kochają szmal

Któregoś dnia rzucę to wszystko
i wyjdę rano, niby po chleb
Wtedy na pewno poczuję się lepiej,
zostawię za sobą ten zafajdany świat

Napełnię olejem pustą głowę
i wrócę tam, na aleję pełną róż
Napełnię olejem pustą głowę
i wrócę tam, na aleję pełną róż

Czasem płaczę, bo chce mi się płakać
wtedy czuję, że uchodzi ze mnie złość
Czasem płaczę, bo chce mi się płakać
wtedy czuję, że uchodzi ze mnie złość
uchodzi ze mnie złość
uchodzi ze mnie złość

Mam już tego dość,
muszę w końcu wrócić tam,
gdzie wszyscy byli,
zawsze kochali, czasem grzeszyli
Po prostu żyli tak z dnia na dzień
Tylko czy oni tam jeszcze wszyscy są,
Czy jeszcze jest aleja pełna róż?
Tylko czy oni tam jeszcze wszyscy są,
Czy jeszcze jest aleja róż?




sobota, 26 stycznia 2013

Apteka- Spirala, czyli dobre lekarstwa

 
 
Zawsze byłem, jestem i będę wrogiem nagrywania tych samych numerów przez zespół który je już ma w swojej dyskografii. Przecież to działanie bez sensu. I tak każdy jest już przyzwyczajony do danej wersji, danego brzmienia, czy interpretacji swoich ulubionych płyt, utworów. Każda nowa ingerencja artysty budzi sprzeciw i złość. Wiem że muzycy chcą poprawić, naprawić niedoskonałości swoje działalności, i może też wnieść coś nowego do kompozycji, coś czego kiedyś nie umieli zrobić, może po latach coś ich oświeciło i znaleźli jedyną słuszną wersję i pomysł, który muszą wprowadzić w życie.
 
 
Jestem generalnie na nie. Ten wywód i ta teoria nie tyczy się tylko jednego, jedynego zespołu, którym jest APTEKA!
 

To co Magistrowie farmacji prowadzący muzyczną aptekę potrafią zrobić ze swoimi utworami udowadniali już niejednokrotnie, czy to niekończące się wersje utworu „Synteza” czy też opisywany niedawno „Korowód”
 
 
 
„Spirala”, bo o niej mowa, jest dla mnie pełnoprawną płytą Apteki i mimo, iż materiał premierowy to nie jest słucha się tego z wypiekami na twarzy. Znane utwory, nic nie straciły z ducha pierwowzoru, może też i lepsze nie są ale słucha się tego wybornie. Coś nie ma dystansu do tego bandu. Każdy numer odkrywam na nowo, w każdym tchnięta jest nutka zwariowanego mózgu Kodyma. Stąd też każdy utwór jest niczym nowy song.
 
 

środa, 23 stycznia 2013

Reich- Soundtrack



Filmu nie widziałem, po tym co tu usłyszałem film chcę obejrzeć. Nie wiem dlaczego umknął mi gdzieś z pola widzenia, skoro to Pasikowski i Linda, to można się spodziewać kilkudziesięciu minut niezłego polskiego kina (niezłego dla mnie, nie oczekuję tu obrazów kina moralnego niepokoju, czy też innych włoskich realistów). Skoro zrobiłem posta do filmu PSY, w którym odealnie obraz pokrywał się z muzyką, to muszę i chcę opisać też ten Soundtrack.



Kaseta ta wpadła mi w ręcę w sumie dosyć niedawno, lecz nie miałem okazji ani też ochoty jej sobie włączyć. Dopiero gdy zaczałem szukać innej kasety, by zapewne uraczyć was drodzy moi jakimś  ważnym opisem polskiej płyty chwyciłem ją w rękę i zajrzałem na spis utworów. Zamarłem. Lipiński? Stańko? Co jest do cholery. Od razu włączyłem kasetę. Słucham jej już czwarty dzień po kilka razy.


Tomek Lipiński z Tiltem w utworach z płyty Emocjonalny Terror lecz w innych wersjach, Tomasz Stańko genialny jak zwykle, więc domyślałem się czego się można spodziewać. Stąd też trąbka i nastrój jaki kreuje zaiście mistrzowska. Tylko usiąść, zapalić papierosa i szklaneczkę napoju w kolorze herbacianym przechylić.



Co jeszcze tu mamy. Niezłe, przyznam niezłe wykonanie Tiltowego utworu w wersji KarmaComy, której to w życiu nie słyszałem (wersja dobra bo oryginał dobry). Na dokładkę jest jeszcze ciekawy cover Kolorowych Snów uznanego przeboju w kręgach muzyki dance czy też disco, dokladnie nie wiem jak to zaszufladkować. W każdym razie "Kolorowe Sny" grają Kangaroz, przestroili sobie gitarki w dół i miazga okrutna z gitar jest podawana. Niezłe. No i najbardziej może niestrawny, czy też odstający od reszty zespół Millennium, którego jednego utworu szukam bardzo już długo, lecz nie znam tytułu, stąd też moje poszukiwania skazane są na niepowodzenie, bo nie mam ich płyt, a chyba sporo już ich nagrali.





Z tego co tutaj napisałem wynika, że ta ścieżka dźwiękowa to raczej strasznie wymieszany groch z kapustą, podany w duzym garze i do tego jeszcze nie do kńca dobrze przyprawiony. Tak zawsze spogladałem na wszelkie ścieżki dźwiękowe do filmów, które po pierwsze, zazwycaj nijak miały związek z obrazem, po drugie, ogromna rozpiętość stylistyczna takich wydawnictw powodowała trudności w przyswajaniu muzyki.




Lata doświadczeń z muzyką zweryfikowały moje podejście do tego rodzaju składanek luźno powiązanych ze sztuką filmową. I jestem w stanie wymienić kilka naprawdę znakomitych płyt, na których znajdują się perełki dźwiękowe, warte mojej uwagi.


Najlepszymi przykładami niech będzie muzyka z filmu- The Crow czy też Strange Days. Ile tam jest dobrej muzy! Polskie filmy to zapewne osobny rozdział, ale Reich pozytywnie mnie zaskoczył. Ma ktoś ten film? A ma ktoś może płytę kompaktową z tą muzyką?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Tadeusz Nalepa- Wszystko Ma Swój Czas


Cóż rzec można. Klasyczne granie Tadeusza Nalepy. Prosty, selektywny nalepowy blues. Nic nie odkrywa, nic nie zmienia, z nikim się nie ściga. Zarzut? Chyba nie. Jeśli włączam ta płytę, to właśnie oczekuję takiego bluesa, takiego wokalu i tych solówek. Przewidywalne jak to, że wstanie dzień. I za to kocham to granie. Bardo dobry i równy to krążek w dyskografii mistrza. Cięzko mi wyłonić jakiś jaśniejszy fragment. I wcale nie dlatego, że nie ma z czego wybierać. Wręćz przeciwnie, tyle tu dobrobytu, że nie wiem sam, który numer jest ewidentnie najlepszy. I dobrze. Lubię równe, dobre płyty.

Wszystko Ma Swój Czas


Przeczytałem sobie teraz tą recenzję i faktycznie dużo tu rocka jak na ten blues.

piątek, 18 stycznia 2013

Ziyo- Gloria


Pisząc o pierwszej płycie Ziyo dałem z siebie upust całej miłości do tej płyty. Opisując „Witajcie w teatrze cieni” też nie wzbraniałem się od używania wielkich słów i nie szczędziłem pochwał i zachwytów nad drugim krążkiem Jurka Durała & Co. Teraz nadeszła pora na trzecią płytę Ziyo- "Gloria". Jak już kilka razy wspominałem to ostatnia wielka płyta Ziyo, i dlatego też jej należy się cześć i chwała. Muszę ją zacnie opisać by nigdy pamięć o niej i zasługi jakie dla mnie uczyniła nie przepadły. Muszę ją godnie uhonorować znamienitym wpisem, bym poczuł się spełniony i bym oddał hołd ważnej dla mnie płycie, mimo iż już pojawił się tutaj utwór „War Colours” z tej płyty. Bardzo dawno to było.


Ten przydługi i nieskładny wstęp jest już wystarczającą odą do Glorii. Ale by nie było tak łatwo spróbuję jeszcze więcej słów na papier przelać by ten post tak szybko się nie skończył. A więc „Gloria”. W „Glorii” zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Do dzisiaj wydaje się idealna i mimo upływu tylu lat nadal ma miłość do niej nie słabnie. Jaka jest ta „Gloria”?


Mimo iż muzyka potrafi tylko towarzyszyć mojemu nastrojowi, a nie ukoić mój wewnętrzny smutek i ból, to ta płyta właśnie była takim moim towarzyszem niedoli i swego rodzaju jedynym ówczesnym przyjacielem. Za co jeszcze kocham ten krążek? Ja się zmieniłem, świat się zmienił, a te utwory są cały czas takie same, te same emocje z nich biją. Jezuuu, mało merytorycznie piszę. Jadę po emocjach i to swoich. Muszę wrócić na ziemię i ochłonąć.


Dobra popiłem sobie zimnej wody, mogę spróbować pisać racjonalnie. Każda płyta Ziyo jest inna. Z jednej strony to bardzo dobrze, że nie zamknęli się w okopie ogranych patentów i nie eksploatują ich do granic możliwości (swoich) i wytrzymałości (słuchacza) jak to robi wiele zespołów (patrz acepiorundece). Pierwsza- mrok, może trochę zimnej fali jak to fachowcy określają, druga płyta rockowy, prawie że metalowy wykop. „Gloria”- rock mocny, choć wygładzone brzmienie, całe mnóstwo świetnych wokali i riffów. Niektórzy twierdzą, że Jurek był pod wpływem gdy nagrywał tą płytę. Pod wpływem Bono oczywiście. No i co z tego. Jurek lepszy od Bono.






Słowo kocham to mało by oddać to co czuję do każdego z utworów na tym wydawnictwie. Dla mnie płyta- kanon.

środa, 16 stycznia 2013

Kult- Radio Tirana


Tak słabej płyty Kult nie zagrał bardzo dawno. Posiadam dwupłytową wersję tego wydawnictwa i ze zgrozą stwierdzam, że z pierwszego dysku nic mi nie zostało w głowie. Nic kompletnie absolutnie nic. Żadnego utworu wartego uwagi. Same bezpłciowe obojnaki trwające, niekończące się. Big bandowe dmuchanie bez sensu ładu i składu. Wielokrotnie dawałem szanse tej płycie. Zawsze kończyło się tak samo. Wszystkie utwory przełączałem po mniej więcej półtorej minuty ich trwania. Strasznie ciężko pisze się takie słowa, ale są one szczere.


Na całe szczęście jest jeszcze dysk numer dwa. To dzięki niemu jeszcze nie wyrzuciłem tej płyty. To resztki kultowego grania Kultu. Tam jeszcze odzywają się te fluidy, za które tak wszyscy Kult lubią i szanują. Bo to stary Kult. Bujający „Radio Tirana”, mocny „To nie jest wasz dom, nasz on!” to te najjaśniejsze przykłady, że można inaczej, lepiej, prędzej, więcej, głębiej, mocniej, szybciej!


Nie wiem czy nawet istnieje jednopłytowa wersja, jeśli tak, to biedni jej posiadacze. W każdym razie jak widać w jedynej rockowej gazecie w Polsce, płyt apodobała się bardzo.





Więcej emocji wykrzesać z siebie nie mogę, więc będę już kończył.

niedziela, 13 stycznia 2013

Vader- Future Of The Past


Czas na muzyczną zagładę. Vader. I tu można by skończyć pisanie, należałoby zacząć słuchanie. Na szczęście niestety kilka słów się należy zarówno mnie, jak i zespołowi. Krótko: jak dla mnie to najlepsza płyta Vadera. Jak to? Płyta z coverami? Otóż tak, przy całym szacunku dla tego zespołu, przyznam się przed wami drodzy czytelnicy, jak i przed sobą, że przetrawienie jakiegokolwiek dzieła pełnogrającego zespołu Petera jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Uwielbiam łomot i metalowe tornada lejące się z głośników, uwielbiam growle i kaskady perkusyjne wysyłane z prędkością światła w eter. Jednak zawsze musi towarzyszyć temu zbiorowi metalowych atrybutów coś jeszcze.


Dążenie do melodii i różnorodności. Nie znalazłem tego w twórczości tego bandu. Oprócz płyty Black To The Blind, którą prawie całą trawię. I mogę ją  przy jednym podejściu przesłuchać w całości. W związku z tym, nie mogę Vaderów zaliczyć do grona moich metalowych bóstw. Mimo ewidentnie kilku niezłym pojedynczym utworom. Lżej mi na sercu, że w końcu to z siebie wyrzuciłem.



A tu same smaczne przeróbki, trup się ścielę gęsto. To nic, że większość tych utworów była mi nieznana w oryginałach. Potraktowałem tą płytę więc prawie jako autorską. Same kilkuminutowe pociski rakietowe z głowicą nuklearną! Tego mi trzeba. Podoba mi się do tego taka sucha, sterylna wręcz produkcja, brzmi wszystko (każdy z instrumentów) w idealnych proporcjach.









A tu oryginał:



Świetna płyta, na swój sposób przebojowa. Znakomicie się słucha np. takich numerów:




albo takich, gdzie Skawiński jako solówkowy gość daje radę, a końcówka utworu (zaczyna się w 3 minucie 58 sekundzie) to młyn straszny, po trzykroć dobre zakończenie utworu, którego właściwie nie powinno się przerabiać.