czwartek, 27 lutego 2014

Cotton Wing- Koncert- aNTena

 
 
aNTena, czyli Nowotomyska Scena Muzyczna podjęła się ciężkiej, ale przyjemnej pracy związanej z organizacją koncertów. Chcemy prezentować młode wartościowe zespoły jak i zapraszać do siebie gwiazdy polskiej muzyki rockowej. Dotychczas na deskach tej młodej, ale prężnej sceny wystąpili obok innych tacy wykonawcy jak młody i już uznany poznański oMniModo, blues rockowy 5 Rano czy też zakręcony Papa Musta & Menelse. Więcej o aNTenie na najwięszym portalu społeczościowym świata. Ale do rzeczy.
 
 
W ubiegły piątek przyszła pora na blues. To już kolejna odsłona aNTenowej działalności. Tym razem zaprosiliśmy do siebie zespół Cotton Wing z Trójmiasta. Dlaczego dopiero teraz piszę o koncertach jakie odbywają się pod tym szyldem w mojej rodzinnej miejscowości? Ano dlatego, że z pewną taką dozą nieśmiałości  uważałem, że nie do końca opisywanie takich spraw pasuje do tego bloga, ale w sumie co mi tam i napisałem. Zatem jak już napisałem z taka pewną dozą nieśmiałości i obaw podszedłem do tego koncertu. Patrzę na plakat i widzę  słowo "blues". Myślę sobie no tak, znów będzie przerobiony Dżem, "Sweet Home Alabama" albo inne wyświechtane numery, których nawet w oryginalnych wersjach nie jestem w stanie już słuchać.
 
 
Mimo iż gościliśmy już na naszej scenie kilka naprawdę niezłych składów, które raczyły nas swoimi dźwiękami i rozjaśniały mroki weekendowych wieczorów dając publiczności kontakt z żywą muzyką i zabawę, to tym razem jednak, to co zrobił na scenie Cotton Wing przeszło najśmielsze oczekiwania nie tylko jak zwykle licznie przybyłej publiczności, ale i samych organizatorów tego koncertu.





 
Tak to chyba był najlepszy jak do tej pory koncert zorganizowany pod egidą aNTeny. Swoją drogą sam zespół chyba też wydawał się trochę zaskoczony tak zywiołową reakcja publiczności, która praktycznie od początku ich występu ruszyła dziarsko pod scenę i już tam została do końca.



 
Pisanie banałów takich jak, że zespół zagrał profesjonalnie, że brzmiał genialnie, że każdy muzyk znał swój instrument jak własną kieszeń i wiedział co z nim robić to oczywista oczywistość. Wszyscy spodziewali się tradycyjnego bluesa, opartego głównie na powszechnie znanych i uznanych jego standardach. Juz sam repertuar był zaskoczeniem, bo panowie wybrali utwory znakomite, ale nieograne. To był według mnie ich największy atut. Wszystkie utwory jakie zagrali brzmiały jak standardy. Wszystko do tego było zagrane perfekcyjnie, z klasą i wyczuciem. Wokalista dogrywający sobie czasem na harmonijce ze znakomitym feelingiem i akcentem.


 
Sekcja zgrana i znakimicie napędzająca zespół. Oprócz bluesa dostaliśmy też trochę funku, soulu i ognistego blues- rocka. Piszę ognistego, bo dla mnie najaśniejszym chyba elementem tej układanki był gitarzysta. To co facet i jak wyczyniał z gitarą było pierwszorzędne. Żadnej nuty za dużo, każdy dźwięk idelanie pasował do nastroju utworu. solówki smaczne, bez popisywania się gibkością swoich palcy. I brzmienie gitary.

Cotton Wing- Black Coffee
 
Dawno nie słyszałem tak dobrze brzmiącej gitary. Trochę się podnieciłem pisząc tą krótką notkę o koncercie i zespole, ale możecie mi wierzyć, że to był wyjątkowy wieczór. Jeśli tylko zoabczycie w swoim mieście plakaty informujące, że Cotton Wing zawita do waszego miasta to pomni moich słów uderzajcie w ciemno na ten koncert. Z niecierpliwością czekam też na autorski materiał zespołu, który z tego co słyszałem cały czas jest grany, tworzony i nagrywany.

tak wyglądała scena na chwilę przed wejściem na nią Jerrego z Lasu

 
Poprzeczka jest postawiona dla następnych aNTenowych wykonawców bardzo wysoko i ciężko będzie komuś ją przeskoczyć.
 
Aaaa, bym zapomniał, jako support zagrał Jerry z Lasu czyli młody, zdolny choć jeszcze nieopierzony muzyk, który swoim oryginalnym kilkunastominutowym setem zaznaczył znacząco swoją obecność na lokalnej scenie muzycznej. Podobno posypały się nawet propozycje wspólnego grania. Tak to się dzieje w aNTenie!

 

wtorek, 25 lutego 2014

Izrael- 1991- suplement

 

Na początku mojego blogowania napisałem kilka nieskładnych zdań o tej płycie. Dzisiaj jej sobie słuchałem i z ciekawości poszukałem postu o tej płycie. Wstyd. To co napisałem wtedy było prawdą, owszem, ale te kilka zdań nabazgrolonych na kolanie są niewystarczające by docenić tak ważną płytę. Dodatkowo znalazłem też kilka materiałów prasowych, które szkoda by się zmarnowały. Zeskanowałem je zatem i umieszczę je w kolejnym odcinku suplementowych uzupełnień. Od razu zatem materiały prasowe.
 
 
"1991" nic się nei zestarzała i po dwudziestu latach ponad, nadal jej brzmienie jest miażdżące, a utwory powalające. Jak dla mnie to jedna z polskich płyt, które mają światowy poziom i bez wstydu mogę ją zabrać w podróż po świecie i prezentować ją innym narodom jako promocję naszej kultury. Ta płyta to dobro narodowe. Tak jak Grzegorz Kupczyk otrzymał medal od prezydenta za zasługi w krzewieniu metalu, tak Brylewski powinien dostać również jakieś odznaczenie za chociażby tą płytę, a takich "brylewskich" ponadczasowych płyt jeszcze bym bez trudu kilka znalazł.
 
 
 
Każda kompozycja pulsuje i buja znakomicie. Czego sobie nie włączę mam odjazd. Absolutny kult i mus. No i zapomniałem dodać, że traktowanie tej płyty jedynie w kategoriach regałowej produkcji było by uproszczeniem i krzywdziło by zespół. Jest tu energia muzyki reggae, ale opócz tego mnóstwo tu transu, rocka oraz innych stylistycznie podróży dźwiękowych.
 

niedziela, 23 lutego 2014

Kayah- Zebra

 
 
Dzisiaj muzyka na niedzielny poranek. Ilez mozna młócić przesterowanymi gitarami. Pora na chwilę zwolnic tempo i posłuchać mniej inwazyjnych dźwięków. Zatem filiżankę z kawą w dłoń, pod kocyk na kanapie zajmijmy miejsce i możemy nawet w rytm tych dźwięków pochłaniać jakąś nowo nabytą książkę, albo zrobić przegląd prasy. Dla bardziej zaznajomionych i obytych w XXI wieku zostaje tradycyjny facebook. 
 

 
Byłoby jednak niesprawiedliwością traktować tą płytę jedynie jako muzykę tła. Okazuje się że Kayah w tym wcieleniu jest nie tylko sprawną chórzystką o czym już kiedyś pisałem, ale też sprawną wokalistką pracująca na swój rachunek. Mam na myśli to jak śpiewa, ale chyba przed wszystkim jakie znakomite kompozycje znajdują się na tym krążku. Ależ to jest zagrane. Na "Zebrze" jest wszystko co potrzebne jest dobrej płycie popowej. Jest mnóstwo melodii, pulsu, rytmu i sporo przebojów
 
 
Obok oczywistych przebojów z tego krążka jak "Na Językach", "Supermenka", które niekoniecznie należą do moich ulubionych fragmentów płyty można tu znaleźć mnóstwo świetnych kompozycji, czasami nawet rockowych jak "Konferencja Prasowa". Całkiem przyjemne covery "Light My Fire" i "Da Ya Think I'm Sexy". Wszystko znakomicie brzmi, zagrane na żywych instrumentach. Z przyjemnością podkręcam "volume".
 
 
Momentami, aż mi trudno uwierzyć, że to płyta nagrana w tej części globu. Przecież nasi nie czują takich klimatów. W kraju, gdzie powstanie prędzej dobra rockowa płyta na poziomie europejskim, niż dobry produkt popowy.
 

 
 
 

 
 
 
Może i to jest babska muzyka, może. Przyjemnie mi się tego słucha. Idę zrobić sobie drugą kawę. Szkoda, że dalej Kayah poszła inną drogą, a może ja poszedłem w drugą stronę i dzisiaj po prostu nie jestem wstanie wysłuchać najnowszych produkcji tej pani, do której za początek jej kariery i dwie, a właściwie trzy pierwsze płyty jakiś szacunek posiadam.

 
Serce Jak Szafa druga część tego utworu rewelacyjna. Ile na tej płycie miejsca jest dla muzyki, a nie tylko na popisy wokalne i żonglowanie dźwiękiem. Zupełnie nie jestem fanem żeńskich wokali, a szczególnie polskich wokalistek popowych, które udawają czarne divy soulu. "Zebra" jest bardzo zachodnią polską płytą.
 


 

 
 
 
 
 

piątek, 21 lutego 2014

Homo Twist- Cały Ten Seks

 

Strasznie ponure to granie ja sam środek lat dziewięćdziesiątych. Wtedy każda płyta polskiego bandu, która trafiała mi w ręce była zagrana na molowo. Nie wiem co mną kierowało przy doborze tych płyt, ale w końcu osiągnałem poziom przesycenia i na dłuższy czas olałęm polski rock. Ta płyta była własnie tym punktem zapalnym. Okrutnie wiercące mózgownice to dźwięki i optymizmu w nich nie znajdowałem wtedy i teraz również ciężko ci uważnie i z radością przychodzi przesłuchanie tej płyty w całości. Jeśli już jej słucham to wybiórczo, fragmentami nie za dużymi.
 
 
 
Jeśli jeszcze teksty w przypadku tej płyty sa bardzo dobre, to muzycznie zbyt monotonnie i ospale. Wiem, że to Homo Twist i to jego styl ale brak mi tu mocniejszych fragmentów z przesterowaną gitarą jakiegoś mocarnego pierdolnięcia. Wszystko obraca się w skalach polskiego undergroundowego psychodelicznego zimnofalowego  grania rodem z lat osiemdziesiątych.
 
 
 
Co tu wyróżnić muzycznie, wszystko bardzo podobne do siebie, minorowe nastroje jedynie mi się kojarzą. Ciepła wódka, suchy chleb, deszcz plucha, dziurawe buty i głośne tramwaje. A może sie po prostu przejadłem już tym Maleńczukiem. W końcu tyle go wszędzie pełno.