sobota, 10 listopada 2012

Hey- Schisophrenic Family



Kolejna płyta, o której napisano i powiediano już wszystko. Kiedyś straszna szajba i odlot przy słuchaniu pierwszego Hey-a. Dzisiaj ogromny sentyment i szacunek za to co wtedy dla mnie zrobili. A dzięki tej płycie pokochałem w pełni polskiego rocka. Wtedy wydawało mi się, że ta płyta jest na światowym poziomie, że wtedy spokojnie mogłaby się ukazać ona na zachodzie. W sumie to nie wiem, czy czasem tak nie było, bo i dzisiaj każdy numer robi na mnie wrażenie, a do tego znam każdą sekundę każdego utworu na pamięć. To były czasy. Hey rządził niepodzielnie.


 Muzyka to jedno, a teksty pani Katarzyny to odrębna sprawa, owszem w dużej części po angielsku, ale te po polsku są znakomite. Są o czymś, nie znajdziesz w nich oklepanych standardów lirycznych jakich pełno w wielu tekstach polskich rockmanów. Ma swój styl, swój język i udowodniła to już na pierwszej płycie. Do dzisiaj ten poziom utrzymuje , i mimo iż współczesny Hey to muzycznie już totalnie inny twór i inna filozofia grania, to teksty nadal są łącznikiem. Aktualnie wolałbym sobie czytać teksty wokalistki Heya niż słuchać ich dziwnej muzyki, ale to tylko potwierdza klasę jej jako tekściarki. Dobra, co ja tu robię za analizy, przecież nie o tym miało być.



 „Fire” – klasyka polskiego rocka i na tym powinienem zakończyć, ale skoro to taka ważna płyta dla mnie i milionów mnie podobnych, należy jej się wiecej uwagi, stąd mnóstwo materiałów prasowych z czasów wydania przez nich pierwszej płyty i szału jaki potem nastąpił. Szał trochę mnie denerwował bo zrobił z Hey'a dziewczeński zespół za sprawą swoich balladowych utworów powszechnie znanych i uznanych za przeboje. A na tej płycie jest cała masa porywających banachowych riffów gitarowych. Takich, że do dzisiaj mnie dziwi, że mogły one powstać w naszym Hajmacie.

Sprawcy zamieszania:



Znów mam dylemat natury dibrobytu. Nie wiem jaki link wstawić jako reprezentanta hejowego debiutu. Napewno nie będzie to hymn o nadziejii, ani pieśń feministyczna o zazdrości, bo te numery śpiewała cała Polska na początku ostatniej dekady ubiegłego stulecia. Muszę pomyśleć, a tym czasem kolejna dawka materiałów prasowych.

Tu na przykład dowiemy się czego słuchała kiedyś madmłazel Kasia:


Ciekawe, słuchała, a może słucha nadal tego co ja. No może oprócz Szined.





Zmieniamy gazetę:

prawie monografia


Skoro tyle do czytania, to do słuchania wybrałem krótki, szybki numer co by nie zanudzać:

16 komentarzy:

  1. Pamiętam, że kupiłem MC i byłem zły, gdy dowiedziałem się, że na CD są dwa dodatkowe kawałki ("Nadzieja" z Kobrą i "Teksański"). A po drugiej płycie Hey mi przeszedł zupełnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. W roku 89 śp nieodżałowany i nieoceniony najlepszy dziennikarz rockowy w Polsce Jerzy Rzewuski napisał artykuł o płycie Dinosaur Junior "Bug". Udało mi się tę płytę zdobyc w kultowej przegrywalni MrDead na Matejki. Czyli na półtora roku przed szałem Neverminda miałem przyjemność poznać najlepszą płytę flanelrocka. Dlatego Nirvana nie zrobiła już na mnie wrażenia. Hey tymbardziej. Ot produkt flanelowy z Izabelina. O wiele bardziej wolę późniejsze płyty, po wyzwoleniu się z "opieki" pani Kanclerz i pana Puczyńskiego

    OdpowiedzUsuń
  3. Flanel rock- dobre hehehe

    ale czy oni aż tak grungem jadą? Wszyscy im przypięli taką flanelową łatę ale czy tak jest- było?

    Ja nie słyszałem tej płyty o której piszesz więc załapałem się na flanelową rewolucję. Ale mi pasuje ten opis flanelrock hehehehe super. Lubię twoje wpisy. Z Hey to praktycznie z nowszych rzeczy jedynie płyta Sic! i Music Music a ze starych jedynka dwójka i Heledore potem bez emocji

    OdpowiedzUsuń
  4. na szczęście wielkiej straty nie było z ta wersja Nadzieji z Kobrą a i Teksański sam w sobie słabym numerem jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dinosaur Jr dalej gra i to w bardzo dobrym stylu, jeśli nie słyszałeś to warto sprawdzić (zwłaszcza, że na yt są ich albumy w całości). Co do Heya to tęsknię za tamtymi czasami, nowe wydawnictwa coraz bardziej odjeżdżają od tego co lubię w nich najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hey to zupełnie inny zespół . Nie powinni sie już tak nazywać, chociaż co świeltejsi czytelnicy będą uważac że to naturalna ewolucja i słuszna droga rozwoju. Może i prawda. Na szczęście nie musze tego słuchać a ich początki mogę i chcę

    OdpowiedzUsuń
  7. a nie czuć flaneli? a te martensy i kłaki przetłuszczone? a ten cały neuroimage wsam raz dla nadwrażliwców, co się nie załapali na Dżem w latach 80tych? chociaż... wtedy byli na tyle młodzi i naiwni, że mogę uwierzyć, iż to był wynik ich fascynacji drugą łytą Kobaina&Co, a nie "bo tak nas ubrała pani Kanclerz. Tylko ze wcześniejsze zdjęcia Banacha z czasów Kolaborantów i DumDum świadczą, zę w ciagu roku image można zmienić bardzo radykalnie... Jedno jest pewne: w tamtym czasie u nas BYŁO WYRAŹNE ZAPOTRZEBOWANIE na taki flanelowy gang, tak samo jak na pudelmetal. No i nagle urodziły się nam Hey i Ira. Mnie fascynuje bardziej, dlaczego przeoczylismy rave, madchester i shoegaze, a w zasadzie, dlaczego popłuczyny po nich dotarły do nas tak późno? Innymi słowy, może by tak Gospodarz zrobił post pt "Dlaczego nie wyszło BigDejowi, a wyszło Mysłowitzowi?"

    OdpowiedzUsuń
  8. Kończąc wątek, naprawdę warto posłuchać "Bug". Najlepiej głośno i majac na uwadze, kiedy tę płytę wydano. Wtedy pstawiane temu mazgajowi Kobeinowi wydadzą się nieco na wyrost. Moim zdaniem oczywiscie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz Peiter, czy to produkt wykreowany czy oddolne działania i przelanie na nuty ich autentyzmu to drugoplanowa chyba sprawa, bo muzyka się broni sama. I nie chodzi oczywiście tylko o Hey, czy mało historia rak en rola pokazuje nam przykładów że muzyka czesto jest wynikime kalkulacji i jest dobra, chociaz oczywiście sa wykalkulowane płyty które śmierdzą na odległość sztucznością i są słabe. Nie umiem ładnie opisac o co mi chodzi. Może tak słucham płyty - muzyki i albo mi robi albo nie. Oczywiście najlepiej byłoby by zawsze muza była szczera i z serca arystów wychodziła. Każdy wielki zespół tak mi sie wydaje ulegał jakimś naciskom czy na kamandę pinka floyda nie wywierano naciskow? Czy byli aż tak bardzo bezkompromisowi? Nie wiem i się nie dowiem, wierzę że tak było i jest. Fakt pani Kanclerz swoją stajnie pilnowała i wpływała na nią ale trudno bez niej pewnie by nie wydali Fire. A Dum Dum jest znakomite. Pisałem o nich kiedyś

    OdpowiedzUsuń
  10. tyle wątków peiter poruszył że muszę po kolei się odnosić. Kurde Dinosaur Jr znam tylko z kawałka który zamieścili na ścieżce Judgement Night i znakomicie tam wypadli. zaciekawiłeś mnie muszę ich ta płytę poznać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Polska to dziwny kraj- odoszę się do nastepnego wątku Twego. Cięzko wytłumacyzć, dlaczego jeden prąd- trend się przyjął a inny nie. To tak jak zapytać dlaczeg Budgie jest znane bardziej w Polsce niż w swoim rodzimym kraju i dla nas są potega a w anglosaskich krajach to pewnie rock III ligowy. Myslovitza i Big Deja nie lubię więc nie będę pisał ale temat ciekawy może takimi aspektami muzy też się powinienem zająć. Dzięki za komentarze i wnikliwe analizy. Chociaż ktoś

    OdpowiedzUsuń
  12. To ze wczesnego Heja odbieram jak odbieram to nie ich problem tylko mój:) Chyba już dyskutowliśmy chwilke o tym tutaj, albo na blogu "dla ciebie gramy". Jeżeli np jesteśmy zaprawionymi w bojach wieloletnimi melomanami, totalnie osluchanymi ze wszystkim erudytami (jak to ładnie ktoś okreslił) to nowosci, czy aktualności automatycznie odbierami poprzez filtr naszych dotychczasowych doświadczeń -i wtedy w wielu przypadkach nie robi to już na nas tak piorunującego wrażenia, bo często znamy "pierwowzór" takiego grania. Moim nieszczęściem jest to, ze na kilka lat przed Hejem i Nirvanom znałem DinosaurJr i tyle :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeśli można o Budgie i trendach - faktycznie, myśle ze Polska to fenomen, ale chyba wytłumaczalny. Jezeli do 89 roku praktycznie nie istniał u nas rynek myzyczny, jedynymi wyroczniamu i trendsetterami byli u nas dziennikarze i prezenterzy radiowi. Fenomen popularności w Polsce Budgie, rocka tfu!progresywnego, ClassixNouveaux, wytwórni 4AD to jest wyłacznie zasługa gustów i widzimisiów naszych radiowców. Zauważmy, ze po 91-92r właściwie to się skończylo - każde poważniejsze bum! na rynku muzycznym w stanach czy USA automatycznie trafialo do Polski. Chociaż są wyjątki, wynikajace z naszych specyficznych gustów, z lat 90tych pamietam odwołanie w Polsce (klapa frekfencyjna) koncertów Kiss i Bowiego:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Normalnie łza sie w oku kręci. Też miałem taką kasetę, kiedy to było...

    OdpowiedzUsuń