Ależ ten czas zasuwa, dopiero co ta płyta miała swoją premierę, a już minęły dwa lata. To straszne. Nie chciałem pisać o niej w momencie jej wydania, bo chciałem z nią pobyć i się z nią osłuchać, a tu proszę, już kurz osiadł na pudełku. Nic to, wytarłem wspomniany kurz o koszulkę i powędrowałem z płytą w stronę odtwarzacza.
Słuchanie takich pozycji jak "Dyabeu" jest dla mnie jak poranne słońce wdzierające się przez okno mojego pokoju. Chce się żyć, chce się słuchać muzyki i z radością na twarzy razem z Olafem wykrzykiwać kolejne wersy utworu. Tym bardziej, że wersy te są tak trafne życiowo i podane tak jak lubię. Jeden z lepszych rockowych tekstów. No przebój. Co do reszty, to już sam nie wiem. Utwory przed Dyabuem jakoś mi tak przeleciały przez pokój, że nie zdążyłem spojrzeć im w oczy, nie mówiąc o tym bym je zapamietał. Czegoś mi tu brak. Może większej nutki dekadencji i psychodelii. Jest rockowo, owszem ale tym razem szukałem czegoś innego. Może po prostu dzień dzisiejszy nie jest dniem tej płyty?
Mam wrażenie, że dużo, za dużo tu dźwięków wszelakich i rockowego łojenia, ale i tak zawsze będę kibicował temu artyście i zawsze znajdę w jego płytach coś co mnie rusza. Oczywiście chciałbym by podobała mi się cała płyta, a nie tylko jej pojedyńcze fragmenty. Wrócę do "Noży" za jakiś czas, może wtedy nastąpi iluminacja.
Brak mi tu więcej takich utworów jak ostatni na krążku Zmrok. Oczywiścei to tylko moje chore marzenie psychofana. No co, nie można pomarzyć?
Artykuły prasowe ukażą się w terminie późniejszym, gdyż w miarę świeża to płyta i wszyscy jeszcze pred oczyma mają artykuły z naszej krajowej prasy muzycznej. Kartki w gazecie muszę lekko zżółknąć, wtedy nabiorą mocy urzędowej by znaleść się tu w postaci skanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz