Totalny odjazd. Kapitalna płyta i to w dodatku debiut. Potężna dawka odjazdu ale mimo to z dużą dozą melodii aczkolwiek ukrytej. Uwielbiam wokal pana Cieślaka, uwielbiam takie klawisze Lachowicza, rozbujany bas i rozjechaną czy właściwie odjechaną gitarę. Nie ma riffów, nie ma tutaj łatwych dźwięków a jest za to dużo roziprowizowanego grania, a jednak kręci mnie to strasznie. Za to O ich drugiej rewelacyjnej płycie bardziej "rockowej", napisało mi się już wcześniej.
Byłem na ich koncertach chyba dwa razy i tam to dopiero się wyrabiało. Każdy kawałek rozbudowany ale zagrany perfekcyjnie, brzmienie selektywne, niby ściana dźwięku a jednak nie miałem poczucia chaosu, co przy takiej muzyce wydaje się nie do ogarnięcia a jednak. Stałem i klaskałem, a gęba sama mi się śmiała. Jak to mówi mój kumpel: "to był koncert zycia". Jeśli nie życia to na pewno jeden z lepszych na jakich byłem. Jasne, nie jest to Lady Pank ani Budka Suflera i nikt nie mówił, że będzie łatwo, miło i przyjemnie i że będziemy spiewać z muzykami refreny. Trzeba sie wysilić, aby dostrzec w tej płycie piękno, ale jak już nam się to uda, to radość ze słuchania tej płyty jest przeogromna.
No i świetna okładka. Można sobie na nią z przyjemnością popatrzyć.
Ścianka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz