sobota, 7 stycznia 2012

Snowman- CarATea (demo)


Ten zespół przez moment przywrócił mi wiarę w to, że nowe, młode zespoły mogą jeszcze mnie zaskoczyć i rozłożyć na łopatki swoją twórczością. Ale od początku. W moim mieście nic się nie działo i zresztą nadal nic się nie dzieje. Jak sobie sam nie zagrasz to nic ciekawego nie usłyszysz. Ale był króki czas, że jeden z pubów zaczął zajmować się promowaniem "żywej muzyki". A to grały lokalne bandy i składy, a to zorganizowano festiwal kowerów, czy małe koncerty z udziałem zaproszonych zespołów. W jeden w takich sobotnich wieczorów w klubie tym zagrał zespół Snowman. Poszedłem na koncert ze swoją ekipą, bo jak pisałem nic się tu nie działo, więc jakikolwiek koncert był wydarzeniem na miarę obalenia muru berlińskiego.


Miałem czysty umysł i to co usłyszałem i zobaczyłem mi ten umysł zaraziło. Kompletnie nie spodziewałem sie takiego grania. Oprócz samej muzyki z zespołem "zagrała" vj-ka. To połączenie muzyki z obrazem było genialne. Ciężko opisać tą muzykę, leniwe tempa, dużo przestrzeni i nastroju, psychodelia, smutek, niepokój. Idealna muzyka do bycia samemu ze sobą. Bez sensu wymieniać te okreslenia, lepiej słuchać:


Długo czekałem na ich debiutancką płytę, mając jedynie ich demówkę, która zawładnęła moim odtwarzaczem na długie miesiące. I co? Płyta kompletnie inna niż demówka. W sumie można było się tego spodziewać, bo tak zazwyczaj jest. Jednak w tym wypadku wersje z debiutanckiej płyty nie mają tego czaru i tyle. Nie mogę niestety tej płyty słuchać.



Byłem jeszcze na ich koncertach i każdy miał równie ogromną moc co ten pierwszy. Muzyka i prezentacja multimedialna idealnie wpasowana w klimat. Dużo przestrzeni i improwizacji.




Ten debiut tak mnie uprzedził do nich, że przestałem śledzić tego co robią dzisiaj. Może kiedyś. Na tą chwilę słucham po raz kolejny demówkę i odlatuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz