środa, 17 lipca 2013

Acid Drinkers- Zero


Są zespoły na których płyty zawsze czekałem jak na narodowe święto, jak na lody w wafelku, które mogłem sobie kupić po niedzielnej mszy, na którą chodziłem z przymusu. Kiedyś zresztą zawsze czekałem na każdą płytę każdego zespołu. Dzisiaj ciężko mi się ogarnąć w natłoku nowości, dopiero co dany zespół wydał jakąś płytę i nie zdążyłem do końca zapoznać się z jej zawartością i ją przetrawić, a już na rynku pojawia się jeszcze nowsze wydawnictwo. Czas umyka mi szybciej niż to sobie mogłem wyobrazić. Przestałem już walczyć z tą ofensywą czasoprzestrzeni i z pokorą i ze swoim ustalonym porządkiem przesłuchuję płyty, które są dla mnie nowe a wydrukowaną mają datę 2010 jako rok wydania. Nieliczne wyjątki trafiają mi od razu do ucha, więc jako zasadę przyjmuję sobie że kiedyś odrobię te zaległości, i będę na bieżąco z wydawanymi płytami, które chcę poznać i przesłuchać.

 
Po co o tym piszę. No bo kiedyś czekałem z niecierpliwością na każdą kolejną płytę Acid Drinkers i z namaszczeniem słuchałem ich wszystkich kompozycji znajdujących się na danej płycie. Płyta Vile Vicoius Vision po raz pierwszy zachwiała moją wiarą w ten zespół i w ich muzykę. Ciężko mi było nawet przed samym sobą się przyznać, że po prostu mi się ta płyta nie podoba tak jakbym sobie tego życzył i jak bym oczekiwał. Z pewnością nie można odmówić temu zespołowi łatwości w tworzeniu piekielnie melodyjnych riffów i zaśpiewów, bo właściwie każdy utwór ma jakiś charakterystyczny refren, zwrotkę, zagrywkę gitarową, od której nie da się uwolnić. Jednak cały czas czuję jakiś niedosyt.


 
Nie wiem czy chodzi o fakt, że strasznie lajtowo, rockowo i jajcarsko grają dzisiaj weterani, wtedy gwiazda wspinająca się na szczyt metalowej góry i zasiadająca powoli na tronie się tam znajdującym. Tak więc nie metal to a hard rock co najwyżej. Każdy Acid Drinkers jest inny pewnie to i dobrze, ale akurat ten kierunek w którym podążył zespół niekoniecznie  połączył nasze losy i drogi.

 
 
Może panowie trochę przedobrzyli nagrywając płytę za płytą, rok w rok. Znów marudzę bo jak zespół nagrywa co roku to źle, nagrywa i wydaje raz na pięć lat też niedobrze. Weź tu drogi muzyku dogódź rozkapryszonym fanom. Ot taka malutka dygresyjka się mi tu na łamy wkradła. Do rzeczy. Najsłabszą stroną tego krążka jest brzmienie. Jakieś to wszystko spłaszczone, nie brzmi ta kaseta, płyta na żadnym sprzęcie, głębi i mocy brak. Do tego kompletnym nieporozumieniem jest dla mnie tak strasznie śmieszny utwór jak „Midnight Visitor”… nie wiem co ludziom się w tym bohomazie podoba. Może to on zadecydował o mojej w sumie niczym nieuzasadnionej niechęci dla  V.V.V.

 
Rockowy "Zero" robi najlepsze wrażenie spośród tych średniaków, tego da się przynajmniej zanucić bo to w miarę bojowy otwieracz płyty.
 

"Pizza Driver"- jeden z najbardziej znanych utworów z tego wydawnictwa. Może i zadziorna zagrywka, ale to dla mnie numer na raz, no bo ile można go grać i się nim podniecać. Za czwartym razem już mi się nie podobał, taki wesoły. Widocznie ja, jestem za smutny na twórczość tego zespołu.
 
 

Pojedyńcze riffy z tej płyty są bardzo smakowite, ale w całości nie sklejają się w znakomite utwory. "Then She Kissed Me"- koszmar, "Polish Blood"- boki zrywam. Nie wiem dlaczego napisałem o tej płycie. Naraziełm się jedynie licznej grupie fanów zespołu.
 
 
Muszę odreagować, idę sobie włączyć coś bardziej dołującego.
 

 

1 komentarz: