sobota, 13 lipca 2013

Robert Gawliński- Wojna I Miłość


Jeden z czytelników zakomunikował mi bym napisał o jakimś zespole czy też wykonawcy, kórego on zna, bo twierdzi, że ostatnio piszę o samych dziwolągach, o których nie ma on pojęcia. Słaby duch rockowy w naszym narodzie w takim razie jest. W myśl zasady inżyniera Mamonia, który lubi te melodie, które już kiedyś słyszał sięgam zatem po nazwisko w miarę znane szerszej publiczności. To tak tytułem wstepu.

Z pewnych rzeczy się wyrasta. Wyrosłem z siedzenia w piaskownicy z plastykowymi autkami, wyrosłem też z zachłystnięcia się mieszkaniem w wielkim mieście i odkryłem uroki małomiasteczkowej egzystencji. Nie po drodze mi już też z dietą opartą na chińskich zupkach w proszku. Lista takich rzeczy, których już nie robię, a kiedyś robiłem może być znacznie dłuższa. Tak też jest z muzyką. Jedni wykonawcy, którzy byli przeze mnie na trony wynoszeni dzisiaj gniją w lochach wstydu i niepamięci.


Z twórczością pana Gawlińskiego mam lekki problem. Pojawia się pewien dualizm w stosunku do jego płyt. Z jednej strony nadal darzę go sympatią i sentymentem czego dawałem już kilkakrotnie wyraz w moim pamiętniku muzycznym. Z drugiej strony ciężko mi się pogodzić z faktem, że lider Wilków jest częścią szołbiznesu i gra o co się musi sprzedać- patrz współczesne Wilki. A z trzeciej nawet strony patrząc nie sposób odmówić temu artyście łatwości w pisaniu wpadających w ucho melodii. No może szału nie ma, ale ten sentyment lat młodzieńczych pozostał jednak.



Wojna i Miłość

 
 
 
Taki właśnie jest drugi solowy krążek- „Kwiaty Jak Relikwie”. W sumie to przesłużenie solowego debiutu jego druga część. Obok kompozycji które strasznie mnie mierżą jak Syd i Nancy- no szczyt fajansiarstwa. Osłabia mnie ten refren. Na szczęście nie ma tu więcej takich bezpłciowców, które nie wiedzieć czemu stały sie przebojami (znaczy się wiem dlaczego, bo byl to singiel i puszczano to non stop wraz z klipem). Jako iż w pierwszej kolejności właśnie dotrał do mnie ten utwór to pochowałem ołtarzyk Gawlińskiego po szufladach mego jestestwa i nie zamierzałem nawet poznawać jego drugiej solowej płyty. Na szczęście prędzej czy później i tak czy inaczej dotarłem do niej i suma sumarum więcej na niej plusów niźli minusów.

fachowcy o sydzie i nensim:





Robercik co płyta zauważyłem, to znaczna zmiana wizerunku. A to hippis w skórzanych spodniach, zaraz potem piewca kultury grunge, a dalej to nawet pan w garniturze w okularach się nam zdarzał i tak co kilka lat dostajemy nowego Gawlińskiego. Taki Brad Pitt polskiego rocka. Brad też, co go widzę w prasie kolorowej to nowy i inny look prezentuje.
 
 
Cóż jeszcze rzec można. Ano, że ta płyta to po prostu ciąg dalszy jego debiutu i jakoś mi to nie przeszkadza. Nie wracam już tak często do tego krążka jak kiedyś, ale jak już sobie włączę to z przyjemnością wysłucham. A to dobry objaw jest.
 

1 komentarz:

  1. ballada o debilu i jego niedorozwiniętej dziewczynie. Boże, jak mozna było z tego połglowka zrobić ikone kontrkultury...

    OdpowiedzUsuń