Lech Janerka. Mistrz muzyki trudnej i wymagającej. Mistrz
słowa i skomplikowanych paralel myślowych. Nieliczni błogosławieni, którzy jego
twórczość rozumieją. Długo byłem niewrażliwy na jego płyty, co zresztą zawsze podkreślam
pisząc o jego płytach. Nie chwaląc się, ale im jestem starszy tym bardziej jego
muzyka zaczyna do mnie trafiać i mnie przenikać. Nadal nie jest łatwo i żadna
płyta nie trafia do mnie od razu, bo trafić nie może. Muzyka intymna,
introwertyczna do przeżywania bardziej niźli słuchania. Po tym wstępie mogę ze
spokojem napisać kilka zdań o płycie „Plagiaty” ostatniej jak do tej pory
studyjnej odsłonie mistrza gitary basowej i poezji rockowej.
Sięgnąłem po tą płytę wyjątkowo późno, bo zniechęcił mnie singlowy
„Rower”, którego do dzisiaj zresztą nie zrozumiałem i nie polubiłem. Reszta
płyty to chciałoby się rzec tradycyjnie janerkowy repertuar. Nie ma więc sensu więcej pisać o tej muzyce, bo janerkowcy i tak ją znają i kochają, a ci co do Janerki nie dorośli i tak po nią nie sięgną. Ja jestem gdzieś po środku. O esu, to już dziesięć lat minęło od wydania tej płyty?
Powiedz ile jeszcze czasu mi potrzeba, żeby zrozumieć jego muzykę? Zbliżam się do 30...
OdpowiedzUsuńo chłopie, ja zakumałem go grubo po trzydziestce, tak więc masz jeszcze czas
OdpowiedzUsuń