Najprościej by było gdybym napisał, że żona mnie katowała tą płytą. Zaczęło się od tego jednak, że pojechała na ich koncert, na który ja nie chciałem jechać jako zatwardziały fan rockowego uderzenia. Oczywiście potępiłem ją, że zdradza rockowe korzenie, że nie po to ją tyle lat wychowywałem w duchu i oparach rocka, by na końcu ona słuchała elektronicznych bezdusznych dźwięków.
Wróciła rozpromieniona i jeszcze bardziej napalona na takie granie. Ciągle mi puszczała tą całą Rebekę. Miałem dosyć i długo się przed nią broniłem. Niestety po roku dzielnej obrony poddałem się i stwierdziłem, że ta muzyka i ta płyta wcale nie jest taka zła. Jest nawet bardzo dobra. No i tak powolutku stałem się fanem Rebeki i jej Hellady. Słucham teraz tej płyty chyba nawet częściej niż moja żona. A okładka była swego czasu w zestawieniu najlepszych polskich okładek za któryś tam rok. co prawda nie wiem dlaczego, dla mnie ta okładka jest kompletnie nijaka, ale jak widać nie znam się na trendach w grafice okładkowej. Zresztą sprawdzić możecie to sami na stronie www.okladki.net. Tam są zestawienia za kilka ostatnich lat.
No i co mam teraz powiedzieć? Sam nie wiem. Dobra muzyka i wcale nie taka bezduszna. Niektóre numery wręcz wyśmienite, podszyte melancholią i ulotnym smutkiem ale tym marzycielskim nie smutnym. Co ważne cały krążek bardzo równy, praktycznie jest jeden numer, który mnie wkurza swoimi dźwiękami, a tak całość momentami wręcz światowa. Już nie dziwię się dlaczego ten skład robi karierę za granicą. Ostatnio bardzo mi po drodze z takimi elektronicznymi dźwiękami z duszą. Żonę przeprosiłem i teraz żałuję, że nie byłem na tym koncercie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz